Policja zatrzymała w czwartek – po Marszu Niepodległości i kontrmanifestacjach organizacji lewicowych i antyfaszystowskich – 33 osoby. 11 z nich już usłyszało zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej policjantów. Jest wśród nich Robert Biedroń z Kampanii przeciw Homofobii. Według policji miał się szarpać z funkcjonariuszem, wyrywać mu pałkę i uderzyć w twarz.
Biedroń zaprzecza. Po wypuszczeniu z komendy zwołał konferencję, na której wystąpił w kołnierzu ortopedycznym. Oskarżył policjanta o pobicie w radiowozie, którym miał jechać skuty kajdankami.
W jego obronie wystąpił poseł SLD Marek Balicki. Stwierdził, że Biedroń nie mógł pobić funkcjonariusza. – Jest człowiekiem pokojowym – mówił.
Biedroń zapowiedział, że o pobiciu powiadomi prokuraturę i że wystąpi przeciw policji do sądu. – Ma takie prawo – komentuje Maciej Karczyński, rzecznik stołecznej policji. Dodaje, że komenda dokładnie zbada zarzuty stawiane przez Biedronia.
Sześciu innych zatrzymanych (z ONR) odpowie za czynną napaść na funkcjonariuszy. W piątek nie usłyszeli zarzutów, bo prokuratura zleciła uzupełnienie materiału dowodowego. – Policja musi wskazać, który zatrzymany, kiedy i kogo uderzył – mówi Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej. Ma na to czas do soboty. Inaczej zatrzymani będą przesłuchani jako świadkowie i zwolnieni.