Afera, której bohaterem jest mało znany do tej pory opinii publicznej senator PO, nie jest zdarzeniem o lokalnych jedynie konsekwencjach. Tak jak np. prawie całkiem zapomniana historia senatora Tadeusza Skorupy z PiS. Roman Ludwiczuk, który w jednej tylko rozmowie używa kilkuset wulgaryzmów, to dużo więcej niż polityczny folklor.
Jego nagrania są wstrząsem dla Platformy. Nawet nie w sensie wizerunkowym, bo partia od razu zmusiła go do rezygnacji z członkostwa. Chociaż należy dodać, że kilku kandydatów PO uczestniczących w II turze wyborów samorządowych, np. Stanisław Kracik z Krakowa, przestraszyło się wpływu przekleństw Ludwiczuka na swoje szanse na elekcję.
Kompromitacja Ludwiczuka będzie miała za to wielkie konsekwencje dla stosunków wewnętrznych. Każdy w PO wie, że dolnośląski senator jest bliskim współpracownikiem Grzegorza Schetyny. W Platformie rośnie grono ludzi, którzy chętnie policzyliby się z ciągle wpływowym politykiem. Grono, które tylko czeka na sygnał od Donalda Tuska do ostatecznej rozprawy.
Przeciwnikom Schetyny argumentów dostarczyły wybory samorządowe. Dolny Śląsk, gdzie PO miała świetne wyniki w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, w listopadzie tego roku był miejscem upokarzającego dla partii rozczarowania. Wprawdzie była pierwsza, ale wynik 30,4 proc. głosów do sejmiku wojewódzkiego był wyraźnie niższy niż w pozostałych województwach zachodnich.
I choć zdobyła najwięcej mandatów, to tylko 15 na 36. Pojawiła się więc realna groźba wypchnięcia Platformy do opozycji. Trzy mniejsze kluby: regionalny komitet prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, PiS i SLD, zaczęły rozmowy o koalicji. Schetyna musiał osobiście przeciwdziałać. Udało mu się to w Warszawie. Przekonał Grzegorza Napieralskiego do zawarcia sejmikowej koalicji PO – SLD. Cena za cztery eseldowskie głosy jest wysoka: stanowisko wicemarszałka, miejsca w zarządzie województwa, urzędach, a także spółce miedziowej KGHM.