Od sierpnia działał NSZZ „Solidarność”, papież był Polakiem, a ludzie rozmawiali znacznie śmielej niż dawniej. Po drugiej stronie oglądaliśmy histerię władz spowodowaną niesprawnością systemu. Państwo pogrążało się w nędzy, o czym część warszawskich gazet już informowała. Inne, jak partyjna „Trybuna Ludu”, miały wciąż klapki na oczach.
Czy masz kartki?
W połowie roku zaczęło brakować żywności, więc mieliśmy już kartki na cukier, a potem pojawiły się na mięso oraz tłuszcze. Słowo „kartki” brzmiało fatalnie, gdyż przypominało czas wojny. „Życie Warszawy” napisało więc: „świąteczne bony na mięso i wędliny”, ale „Słowo Powszechne” podało, że „mięsa i wędlin na kartki nie zabraknie”. Mało tego, następnego dnia gazeta pocieszyła nas, że „chleba też nie powinno zabraknąć”. A czego brakowało? Niby niczego, gdyż „ŻW” zamieściło wywiad z wiceministrem handlu zagranicznego, z którego to wynikało, że dokonano dodatkowych zakupów towarów, „dostawy ponadplanowe są w tym roku wyjątkowo duże”, a cały problem polega na tym, że w grudniu na światowych rynkach jest skumulowanie zakupów i sporo towarów dotrze do nas w styczniu.
W tym czasie „Słowo Powszechne” donosiło, że kolejki pod sklepami rybnymi ustawiają się już nocą, ale „śledzie przypłyną po świętach”. Niby po co? Z Centrali Rybnej pochodziła informacja, że w Warszawie będzie karpi i śledzi tyle samo, co w roku 1979, a dodatkowo 35 ton karpi mrożonych nadjedzie z Niemiec, a 200 ton śledzi z Irlandii. I czytelnik w końcu nie wiedział, czy będą te ryby, czy też nie.
W końcu „Słowo...” podsumowało całą sytuację artykułem „Nad dziurawym talerzem”. Rok wcześniej za taki tytuł wyrzucono by redaktora prowadzącego. Ale czasy nieco się zmieniły, a „projekt ustawy o cenzurze zakończony ma być w połowie stycznia”. No więc pisano na trzy dni przed świętami, tak jak było uczciwie, że w mieście brakuje drożdży i majonezu. Cytryn ma być tyle, ile rok wcześniej, pomarańczy – mniej, a „w zupełnie symbolicznych ilościach pojawią się daktyle”. Ceny szły w górę i na pocieszenie przeczytać mogliśmy w „Życiu Warszawy” o tym, że nastąpiła „podwyżka cen prasy na Węgrzech”. Czyli nie tylko my mamy kłopoty.
Dlaczego pozwalano mediom na tyle? Otóż na początku grudnia 1980 roku w Warszawie odbyło się VII plenum KC PZPR, czyli partii rządzącej. A ta przyznała się do błędów. Potem gazety pisały: „Nad wyraz poważna sytuacja gospodarcza kraju” oraz „Dalsze pogarszanie równowagi rynkowo-pieniężnej”. Dziś użylibyśmy słowa „inflacja”.