Samobójcza próba pułkownika Mikołaja Przybyła z wojskowej prokuratury w Poznaniu była olbrzymim zaskoczeniem dla znających go osób. W tle jest śledztwo, w którym sięgnięto po billingi i próbowano zdobyć esemesy dziennikarzy, oraz ostry konflikt między prokuraturą wojskową i generalną.
Prokurator się broni
Konferencję prasową Przybyła w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu zwołano w poniedziałek na dziesiątą rano. Miał on przekonywać na niej, że nie było nieprawidłowości w działaniach wojskowych śledczych sprawdzających billingi dziennikarzy Cezarego Gmyza z "Rzeczpospolitej" i Macieja Dudy z TVN24.pl. Zaproszenia wojskowa prokuratura wysłała w ostatniej chwili: w niedzielę, chociaż tego dnia nie pracuje.
Jak twierdzą nasi informatorzy związani z wymiarem sprawiedliwości, wojskowi śledczy wiedzieli już, że na ten sam dzień swój briefing zapowiedział prokurator generalny Andrzej Seremet. Miał mówić o nadużyciach prokuratury przy kontroli dziennikarzy i planach włączenia prokuratury wojskowej do cywilnej.
Prawie dokładnie o godz. 10 Przybył rozpoczął konferencję. Zapewniał, że prokuratura wojskowa nie złamała prawa, sprawdzając billingi i występując do teleoperatorów o treść esemesów dziennikarzy.
- Postanowienia dotyczące uzyskania danych personalnych, wykazu połączeń telefonicznych czy wydania treści wiadomości tekstowych uważam za całkowicie uzasadnione i nienaruszające obowiązującego prawa - mówił Przybył. Napomknął, że pewne uchybienia w śledztwie mogły być.