W przestępczym świecie robili „kariery" i zbijali fortuny na handlu narkotykami, ściąganiu haraczy czy prowadzeniu agencji towarzyskich. Ale to już przeszłość. Bossowie znaczących kiedyś gangów siedzą dzisiaj w więzieniach, a jeśli nawet z nich wyszli, to na palcach można policzyć tych, którzy założyli legalne biznesy i im się powiodło.
„Parasol" ma knajpę
Pruszkowscy gangsterzy lata „świetności" mają za sobą. Po wielkim gangu, który w latach 90. trząsł Warszawą, a jego macki rozciągały się na cały kraj, nie ma śladu. Z kierownictwa gangu, czyli tzw. zarządu, na wolności jest dzisiaj tylko Janusz P., ps. Parasol.
Na starych śmieciach, w Pruszkowie, w lokalu po delikatesach otworzył restaurację.
– Podrzędna knajpa, a nazwał ją szumnie, tak po amerykańsku. Żaden wielki biznes, bo kto szanujący się będzie robił interesy z facetem, który zatrzymał się w latach 90., ma dobrze po sześćdziesiątce, a paraduje w koszulach a la Elvis Presley? – opowiada „Rz" człowiek znający dawny „Pruszków".
Andrzej Z. ps. Słowik, który kiedyś afiszował się bogactwem, ślub brał w Las Vegas, a tabloidy pokazywały zdjęcia, na których w luksusowym apartamencie pławi się w wannie z kieliszkiem szampana, wciąż jest na więziennym wikcie. Podobnie bracia Leszek i Mirosław D. Ten ostatni odsiaduje wyrok za zlecenie zabójstwa słynnego „Pershinga".