Zmierzchy i poranki

Henryka Szczyglińskiego – żołnierza Legionów, nastrojowego malarza „zmierzchów i nokturnów”, dandysa – połączyło z Marią Dąbrowską „kilka miesięcy nieodpowiedzialnego szaleństwa”

Publikacja: 03.11.2012 00:01

Zmierzchy i poranki

Foto: ROL

Przed 68 laty, 24 września 1944 roku, na trójkątnym klombie u zbiegu ulic Mokotowskiej, Kruczej i Piusa XI w Warszawie w tymczasowym płytkim grobie pochowano Henryka Szczyglińskiego. Powstańcze Śródmieście wciąż jeszcze się broniło mimo intensywnych bombardowań i ostrzału artyleryjskiego. Ale 63-letni malarz, jak inni mieszkańcy ukrywający się w piwnicy, zmarł z przyczyn naturalnych, jeśli za takie uznać chorobę nowotworową.



Na siódmym piętrze wielkiego domu, który obecnie nosi adres Piękna 11, spędzili wraz z żoną trzy lata niemieckiej okupacji – nie niepokojeni, chociaż wedle dzisiejszych wyobrażeń powinni paść ofiarami szantażu i denuncjacji. Tajemnicą poliszynela było bowiem, że pani Felicja, choć jej uroda tego nie zdradzała, pochodziła z rodziny żydowskiej, i to takiej, którą prasa endecka zaliczała do plutokracji.

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus


Oprócz tego faktu rzadko które z informacji o Szczyglińskiej, zachowanych we wspomnieniach i powtarzanych przez biografów, odpowiadają prawdzie. Także jednym z ważniejszych źródeł wiedzy o jej mężu okazują się do dziś plotki.

Pędzlem i szablą

Zmierzch był ulubioną porą artysty, a publiczność szczególnie ceniła jego nokturny (dziś osiągają one na aukcjach cenę nawet 100 tysięcy złotych). Zapewne więc nie przypadkiem wybrał on właśnie późne popołudnie 30 stycznia 1917 roku na termin zawarcia małżeństwa. Spisany w kancelarii parafii św. Aleksandra akt ślubu wygląda wręcz jak kicz, tyle mieści się w nim wątków polskiego dramatu w XX wieku.

Zacznijmy od świadków, którymi wówczas mogli być wyłącznie mężczyźni. Jeden z nich to doktor medycyny Kazimierz Skarżyński, który 26 lat później, w kwietniu 1943 roku z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża przewodził polskiej komisji badającej świeżo odkryte groby w Katyniu. Po wojnie został zdjęty z funkcji i był nękany przesłuchaniami w prokuraturze, gdzie szantażem starano się go zmusić, by oskarżył Niemców o sprawstwo mordu. Obawiając się dalszych represji, uciekł z kraju i resztę życia spędził na emigracji w Kanadzie. Drugim świadkiem był zaś porucznik Tadeusz Suliger z 2 pułku ułanów Legionów Polskich.

Również Szczygliński stawił się w kościele na placu Trzech Krzyży ubrany w mundur tej jednostki, lecz z dystynkcjami kaprala. Pod Piłsudskim służył od 1914 roku. Raz nawet uznano go za zabitego, gdy przy poległym znaleziono jego dokumenty. Okazało się jednak, że był to kolega ze szwadronu, który od malarza pożyczył kurtkę. Szczygliński bił się m.in. na pograniczu Bukowiny i Besarabii oraz na Wołyniu. Żołnierskie rzemiosło uprawiał nie gorzej niż malarskie, a kunszt jego szabli nagrodzono podczas wojny z bolszewikami oficerskim awansem, a po niej Krzyżami Walecznych i Niepodległości.

Ale żywot z iście kawaleryjską fantazją wiódł już dużo wcześniej, bo na przełomie wieków, w latach studiów w Monachium i Krakowie. Eryk Lipiński w zbiorze „Wesoło o malarzach" zanotował następującą anegdotę: „Pewnego dnia wśród malarzy krakowskich rozeszła się wiadomość, że jedna z pensjonariuszek popularnego domu publicznego wychodzi za mąż. Malarze szybko ubrali się we fraki i pośpieszyli na wesele, na którym Szczygliński objął kierownictwo tańców. Podochocony winem w pewnym momencie zakomenderował: Kurwy na lewo, panowie na prawo! Wkrótce wszyscy malarze zostali pobici i wyrzuceni na schody". Maria Dąbrowska oceniała zaś, że Szczygliński „był rozrzutnikiem i równie prędko sprzedawał swoje obrazy, jak je malował".

Mistrz i uczeń

W krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych za nauczycieli miał takie sławy, jak Jacek Malczewski i Teodor Axentowicz. Ale na swego prawdziwego mistrza wybrał znakomitego pejzażystę Jana Stanisławskiego, a sam został jego najwybitniejszym uczniem, choć początkowo nie wzbudził zaufania profesora. Młody Szczygliński stylizował się to na dandysa, to znów na dekadenta, lecz niezmiennie dbał o elegancję. Jak ponoć wspominał, jego mistrz jednak „wkrótce przekonał się, że można nosić cylinder i rękawiczki, a być dobrym malarzem".

Soczysty portret Stanisławskiego pozostawił Tadeusz Boy-Żeleński we wspomnieniach o podwawelskiej cyganerii Znasz-li ten kraj?...: „olbrzym, gruby jak piec, był podobny do Pantagruela z ilustracji Dorégo. [...] Malował maleńkie obrazki – małe cudowności – stanowiące wymiarem swym zabawny kontrast z jego olbrzymią postacią, ale właśnie podobno tusza jego była przyczyną ich maleńkości; przy większym obrazie zanadto go męczył konieczny ruch ciągłego zbliżania się i oddalania".

Szczygliński nie był biernym naśladowcą. Tworzył płótna na ogół znacznie większych rozmiarów niż jego mistrz, od słonecznych ukraińskich wsi, stepów i bodiaków, z których słynął Stanisławski, wolał zaś widoki miejskie Krakowa, Tyńca i okolic, później także Warszawy. Często były to obrazy zapamiętane, „gdy się wracało po nocnej schadzce albo hulance", a światła latarń i księżyca o zmierzchu lub o świcie rozmazywały się w sposób charakterystyczny wszak nie tylko dla maniery impresjonistów, ale też dla widzenia lunetowego. Natomiast wspólna obu artystom była melancholijna nastrojowość, trafiająca w gusty młodopolskie, na tyle jednak subtelnie, by nie przebrzmieć wraz z epoką.

Jednym z najbardziej pamiętnych dzieł w dorobku Szczyglińskiego była dekoracja malarska Jamy Michalikowej. Wielokrotnie opisywana przez bywalców występującego tam kabaretu Zielony Balonik, którego nazwę wymyślił zresztą właśnie nasz artysta, została niestety zniekształcona w wyniku powojennej rekonstrukcji wnętrz cukierni.

Tkalnie i tramwaje

Do innego świata należała panna młoda, choć łączyły ją z wybrankiem pasje artystyczne, była bowiem skrzypaczką. Rówieśnicy (rocznik 1881), oboje pochodzili z Łodzi i ponoć w czasach szkolnych mieli się ku sobie, ale później ich drogi się rozeszły. Felicja przyszła na świat jako najmłodsza córka fabrykanta Ludwika Friedländera i Karoliny z Neufeldów. W rodzinie powtarzano, że ojciec cieszył się wielkim szacunkiem pracowników firm, których był współwłaścicielem: Częstochowskiej Fabryki Kapeluszy oraz należącej do niego i Ottona Thienemanna łódzkiej Tkalni Wełnianej i Jedwabnej przy ulicy Spacerowej (obecnie aleja Kościuszki). Pewnego razu, kiedy w Łodzi wybuchły strajki, robotnicy mieli przyjść do pryncypała i spytać, co mają robić, on zaś odpowiedział, żeby też strajkowali, gdyż odmowę przyłączenia się inni wzięliby im za złe.

Frydlenderowie należeli do zamożnego, asymilującego się żydowskiego mieszczaństwa. Posługiwali się spolszczoną formą nazwiska, które do dzisiaj noszą mieszkający we Francji potomkowie Jakuba, starszego o osiem lat brata Felicji. Ona sama już w dorosłym życiu ochrzciła się w parafii na warszawskim Nowym Mieście, przyjmując drugie imię: Maria. Najstarsza z rodzeństwa Róża zrobiła to zaś u kapucynów na Miodowej w 1902 roku razem ze swoim mężem Maurycym Spokornym, kiedy ten rozpoczynał prowadzić interesy w stolicy. Był przedsiębiorcą, działał najpierw w branży farmaceutycznej w Łodzi, a następnie przeniósł się do Warszawy, gdzie został dyrektorem Tramwajów Miejskich. W 1908 roku dokonał prawdziwej rewolucji, elektryfikując sieć pojazdów, dotąd ciągniętych przez konie (zbudowano wówczas elektrownię tramwajową, w której gmachu mieści się dziś Muzeum Powstania Warszawskiego). W monumentalnej kamienicy, którą wystawił w prestiżowej i najelegantszej lokalizacji miasta, na rogu Alej Ujazdowskich i Szopena, mieszkała również Felicja z matką.

Po ślubie także Henryk Szczygliński wprowadził się do żony. Dom Spokornych opuścili dopiero w 1941 roku, wysiedleni przez hitlerowców (to wtedy przenieśli się na ulicę Piusa). Ich mieszkanie w Alejach sąsiadowało z pracownią malarza i gdy w marcu 1937 roku wybuchł w nim pożar, ucierpiało też wiele jego obrazów. Półtora roku po ślubie przyszedł na świat ich jedynak Maciej. Felicja liczyła wówczas już 40 lat, była jednak bliższa wiekiem trzem córkom Spokornych niż własnej siostrze, wkrótce zresztą zmarłej. I zapewne to właśnie w połączeniu ze wspólnym adresem (oraz sporymi pieniędzmi w tle) dało początek rozpowszechnionym do dzisiaj błędnym mniemaniom, kto był w tej rodzinie kim.

Żale i plotki

Szczygliński był w 1916 roku moim kochankiem" – wyznała Dąbrowska w dzienniku po śmierci artysty. Wcześniej, w latach 30., wspominała: „połączyło nas kilka miesięcy nieodpowiedzialnego szaleństwa". Inne wzmianki świadczą, że jeszcze przez wiele lat śledziła jego twórczość, choć drażniły ją przypadkowe kontakty z malarzem: „spotkałam H. Szczyglińskiego, który się do mnie przysiadł [...] Dziękował mi „za wszystkie Noce i dnie i poranki". Nie zareagowałam na tę przejrzystą aluzję". Romans miał miejsce w Lublinie, gdzie stacjonował wtedy 2 pułk ułanów i gdzie pisarka pracowała w redakcji gazety „Polska Ludowa". Od kilku lat była zamężna z Marianem Dąbrowskim, także legionistą. Ale chcieli, by ich związek był „nowoczesny", więc nie rościli sobie prawa do wzajemnej wyłączności.

Ciekawych intymnych szczegółów odsyłam do wydanego przed kilku laty grubego zbioru listów, zatytułowanego „Ich noce i dnie. Korespondencja Marii i Mariana Dąbrowskich". Dla nas ważniejsze jest bowiem, że w 1948 roku pisarka zwraca uwagę na „trywialny fakt, że [Szczygliński] się ożenił z wielką fortuną. Owa narzeczona z dzieciństwa była ze znanej rodziny bogaczy żydowskich Spokornych". Tom Dzienników Dąbrowskiej zawierający to mylne stwierdzenie ukazał się po raz pierwszy w 1988 roku.

Cztery lata wcześniej w „Roczniku Warszawskim" wydrukowano wspomnienia Romana Jasińskiego z pracy w międzywojennej redakcji muzycznej Polskiego Radia, gdzie jego kolegą był Stefan Malinowski, mąż jednej z córek Spokornego. „Ten milionowy Izraelita – pisze Jasiński – powydawał, rzecz ciekawa, wszystkie swe trzy córki za rdzennych Polaków, a co jeszcze ciekawsze – za nie pachnących groszem artystów: literata Gwiżdża, malarza Szczyglińskiego i kompozytora Malinowskiego". Jasiński nie ulega jednak czarowi fortuny, bo dodaje trzeźwo, że w drugiej połowie lat 30. „Spokorny już dawno nie żył, a pieniądze, które zostawił, zostały szybko i dokładnie w jakiś skomplikowany sposób przemarnowane przez spadkobierców. U Malinowskich się nie przelewało, żyli skromnie, ale za to w idealnej zgodzie i harmonii" (dodajmy, że te „skromne" warunki życia oznaczały własny domek w „mieście-ogrodzie Czerniaków", czyli na dzisiejszej Starej Sadybie).

Czyta się te zapiski wręcz z niedowierzaniem. Najpospolitsze klisze powtarzają tu przecież niepodejrzani o antysemityzm członkowie artystycznej elity II RP. Widocznie jednak takie plotki krążyły podówczas również w kręgach światopoglądowo liberalnych.

Podane przez Dąbrowską i Jasińskiego błędne informacje powtórzył przed dekadą Stanisław Konarski w poświęconym Spokornemu artykule z tomu XLI Polskiego słownika biograficznego. Uporządkujmy zatem, żeby zapobiec pomyłkom w przyszłości. Córkami Maurycego i Róży Spokornych były: Wanda Emilia, zamężna z majorem WP Tadeuszem Łakocińskim; Janina, druga żona pisarza i polityka BBWR i OZN Feliksa Gwiżdża; oraz Maria, zwana Niną, po mężu Malinowska. Żadna z nich nie miała na imię Zofia – wbrew temu, co pisze Konarski. Felicja z Frydlenderów Szczyglińska nie była zaś ich siostrą, lecz ciotką.

Stieglitz i Szczygieł

Najbardziej zdumiewające jest jednak inne stwierdzenie Dąbrowskiej o Henryku Szczyglińskim: „Pochodził z żydowskiej rodziny łódzkiej Stieglitzów, pochodzenie swoje starannie zatajał, co mu przychodziło tym łatwiej, że w wyglądzie nie miał nic semickiego". Także i ono trafiło do PSB, w którego najnowszym tomie przytacza je Jolanta Laskowicka, kreśląc życiorys malarza. Dąbrowska pisze o dawnym kochanku z mieszaniną jadowitej niechęci i obolałego sentymentu, ale trudno przypuszczać, by w zadawnionym żalu mogła posunąć się do mistyfikacji. To raczej koligacje artysty z „bogaczami" z Łodzi tak silnie działały na wyobraźnię stołecznego towarzystwa. Nic bowiem nie wskazuje, by w zapisanej przez pisarkę opinii tkwiło ziarno prawdy.

W rzeczywistości ojciec Henryka, Franciszek, pochodził z Żywca i był poddanym austriackim. W Kongresówce mieszkał najpierw z pierwszą żoną w mazowieckiej wsi Dobrzelin, a owdowiawszy, ożenił się powtórnie – w 1873 roku w Łowiczu – z Bronisławą Marią Moszyńską. Widniejące w metryce tego ślubu imiona jego rodziców, a dziadków artysty, Jan i Magdalena, są typowo chrześcijańskie. Tradycja rodzinna przechowała natomiast wieść o tym, że galicyjscy przodkowie malarza nosili pierwotnie faktycznie nieco inne nazwisko: Szczygieł, które dopiero w XIX wieku „uszlachetniono" (notabene właśnie Szczygłem nazywa malarza Boy).

Chociaż Henryk urodził się w zaborze rosyjskim, to po ojcu, skarbniku łódzkiej kasy oszczędnościowo-kredytowej, odziedziczył obcy paszport, z czym łączy się jego prywatna, głośna swego czasu epopeja. Kiedy w sierpniu 1914 roku wybuchła wielka wojna, artysta przebywał w Łodzi i jako obywatel wrogiego mocarstwa został aresztowany przez Rosjan. Zdołał jednak uciec, unikając internowania, i poprzez linię frontu oraz zieloną granicę nielegalnie przedostał się do Krakowa. Tam wstąpił do formujących się akurat Legionów.

Piękny i pacholę

Zakończenie lubelskiego romansu, mimo deklarowanego wzajemnego prawa do swobody, nie pozostało bez wpływu na stosunki Marii Dąbrowskiej z mężem. W Boże Narodzenie roku 1916, po zerwaniu z wachmistrzem-artystą, notowała w dzienniku: „Rano było bardzo niedobre. Nie możemy wygnać ze siebie – ja wspomnień, Marian – obrazy, pogardy, rozpaczy. O, źle". Później pisała o Szczyglińskim jako człowieku, któremu „zawdzięczała dużo radości i udręki", a niepokojące sny z jego udziałem dręczyły ją jeszcze po kilkunastu latach.

Ich romans może się wydać dzisiaj równie nieprawdopodobny, jak przytoczone późniejsze zapiski pisarki o byłym kochanku. Wszak trudno odmówić celności temu, co z właściwą sobie brutalnością pisał o niej Czesław Miłosz: „odnosiłem się do pani Marii z należnym szacunkiem, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że można na nią spojrzeć jak na kobietę. Ten trochę zezowaty karzełek, z grzywką przyciętą na pacholę, był dla mnie ostatnią istotą, do której mógłbym zwracać erotyczne zapały. A nic nie wiedziałem o tym, co stało się powszechnie znane dopiero czytelnikom jej dzienników, to znaczy o jej stronie, by tak rzec, lubieżnej". Co prawda młody poeta miał szansę poznać Dąbrowską dopiero kilkanaście, może nawet 20 lat później niż malarz.

Szczygliński zaś nie tylko w ułańskim mundurze prezentował się przednio, co po latach podkreślała pisarka: „Portret [autorstwa] Dunikowskiego przedstawia pełnego wdzięku młodzika w roboczej malarskiej bluzie, ale nie daje pojęcia o urodzie Szczyglińskiego. Gdy go poznałam, miał lat 40 [faktycznie 35 – przyp. autora], a wyglądał na 25. Był bardzo piękny, trochę podobny do Wieniawy-Długoszowskiego". Chociaż zdarzało się Dąbrowskiej też ubolewać, że później stał się on niestety „tęgim burżujem".

Tajemnica tego przelotnego związku pozostanie już na zawsze nieprzenikniona, tak jak i przyczyny jego niecodziennych literackich reperkusji.

Aleksander Kopiński jest krytykiem literackim, varsavianistą i genealogiem

Przed 68 laty, 24 września 1944 roku, na trójkątnym klombie u zbiegu ulic Mokotowskiej, Kruczej i Piusa XI w Warszawie w tymczasowym płytkim grobie pochowano Henryka Szczyglińskiego. Powstańcze Śródmieście wciąż jeszcze się broniło mimo intensywnych bombardowań i ostrzału artyleryjskiego. Ale 63-letni malarz, jak inni mieszkańcy ukrywający się w piwnicy, zmarł z przyczyn naturalnych, jeśli za takie uznać chorobę nowotworową.

Na siódmym piętrze wielkiego domu, który obecnie nosi adres Piękna 11, spędzili wraz z żoną trzy lata niemieckiej okupacji – nie niepokojeni, chociaż wedle dzisiejszych wyobrażeń powinni paść ofiarami szantażu i denuncjacji. Tajemnicą poliszynela było bowiem, że pani Felicja, choć jej uroda tego nie zdradzała, pochodziła z rodziny żydowskiej, i to takiej, którą prasa endecka zaliczała do plutokracji.

Pozostało 95% artykułu
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił