Pani Hanno, co się z panią dzieje, dlaczego tak mało pani w mediach? Przecież jest pani naszym dobrem narodowym, zjawiskiem, legendą...
Przecież jestem: funkcjonuję zawodowo, regularnie grywam koncerty w filharmoniach i teatrach w całej Polsce. Pojawiam się na festiwalach, np. w ubiegłym roku na Lady Jazz Festival w Gdyni...To, że artysty nie ma w mediach, nie musi znaczyć, że się skończył. Ale faktycznie unikam mediów, ponieważ w dzisiejszej formie specjalnie mnie nie interesują. Może dlatego, że startowałam w czasach, kiedy poprzeczka była stawiana dużo wyżej. Programy telewizyjne starannie przygotowywały wybitne osobowości telewizyjne. A dzisiaj na ogół wszystko jest strasznie powierzchowne i rozchichotane. Zwyczajnie nie mam ochoty w tym uczestniczyć. Ale to też nie tak, że coś światu demonstruję. Takie są czasy. Przyjmuję to do wiadomości, ale ja – jak mówi klasyk – robię swoje. Mam osobistą, całkiem sporą i inteligentną publiczność. To się dla mnie liczy.
Przygotowując się do rozmowy, szukałam wywiadów z panią. Byłam pewna, że pisma kobiece panią przepytał nie raz, a tymczasem... nic nie znalazłam.
Do mnie takie pisma raczej się nie zgłaszają... Zdarzyło się kilkanaście lat temu, że jedna z tych gazet zrobiła mi profesjonalną sesję fotograficzną, przeprowadziła ze mną długą rozmowę, ale ostatecznie materiał nie był już dla niej interesujący. Rozczarowałam wydawcę, bo nie opowiadałam o życiu prywatnym, między innymi dlatego, że osoby, z którymi mam na co dzień do czynienia, niekoniecznie muszą sobie tego życzyć. A poza tym nie sądzę, żeby to było ważne. Wolę rozmawiać o sensie istnienia, niż o osobistych sensacjach. (...)
Była pani takim wyjątkowym połączeniem talentu, muzykalności i seksapilu, kobiecości, urody. Wielu facetów kochało się w Hannie Banaszak... A pani śpiewała do nich „Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia" albo „Bo we mnie jest seks, gorący jak samum".