W 2013 r. pod domem Aleksandra Jacka spłonęły jego dwa samochody. Nad kołami aut znaleziono ładunki wykonane z butelek wypełnionych łatwopalnym płynem. Jacek twierdzi, że podpalenie miało związek z jego aktywnością publiczną. Jako inspiratora wskazuje biznesmena powiązanego z miejskim ratuszem.
Wyjaśnianiem sprawy zajęli się śledczy ze Słupska. Ustalili, że materiały użyte do podpalenia kupili dobrze im znani bracia Jurij i Czesław M. Do aresztu trafił tylko ten pierwszy, choć ujawnione później billingi wskazywały na obecność na miejscu przestępstwa drugiego. Ostatecznie sprawę umorzono.
Przełom nastąpił, gdy Jacek ogłosił, że nie będzie dochodził roszczeń finansowych, jeśli sprawca wskaże zleceniodawcę. Wtedy zgłosił się do niego Czesław M. i na piśmie przyznał się do winy. Mimo to słupscy śledczy nie chcieli go przesłuchać. Ostatecznie zrobili to policjanci z Lęborka.
– Postępowanie, według mnie, było prowadzone w sposób prawidłowy – mówi jednak szef Prokuratury Rejonowej w Słupsku Dariusz Iwanowicz.
Wiarygodność słów M. sprawdzają też śledczy z Gdańska, którzy decyzją prokuratury apelacyjnej przejęli sprawę. Reporter Polsatu jako jedyny dotarł do Czesława M.