Politycy PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele nie powiedzieli niczego, co by mogło wywołać awanturę, chociaż stan śledztwa w sprawie śmierci 96 pasażerów tupolewa prowokuje do formułowania surowych opinii pod adresem instytucji odpowiedzialnych za wyjaśnienie tego, co się stało. Natura jednak nie znosi próżni, zwłaszcza kiedy trwa wyścig o prezydenturę. Trzeba mocno uderzyć.
Mgła smoleńska więc powróciła. Tym razem rozpyliły ją weekendowa „Gazeta Wyborcza" i najnowszy „Newsweek", czyniąc z niej pretekst do ataków na Andrzeja Dudę. Kandydat PiS na prezydenta sprawia tym mediom kłopot – nie traktuje katastrofy sprzed pięciu lat jako głównego tematu swojej kampanii. Co w tej sytuacji trzeba zrobić? Oczywiście dorobić gębę – wmówić czytelnikom, że Duda tylko udaje stąpającego twardo po ziemi polityka umiarkowanego, ponieważ w głębi duszy jest radykalnym przedstawicielem „sekty smoleńskiej".
Dostało się też dziennikarzom – także „Rzeczpospolitej" – którzy uważają, że wciąż nie wiemy, co się stało w Smoleńsku. Paweł Wroński na łamach „Wyborczej" zarzucił im tchórzostwo, a konkretnie, że dają się sterroryzować smoleńską mgłą i boją się opowiedzieć po stronie prawdy i faktów. Takie nieprawidłowości w śledztwie, jak fatalne zaniedbania w identyfikacji ciał i sprowadzaniu ich do Polski (o czym przekonaliśmy się przy okazji ekshumacji zwłok Anny Walentynowicz), to dla publicysty „Gazety" przypuszczalnie nieistotne szczegóły, które nie powinny wywoływać żadnych wątpliwości. Winę – sugeruje Wroński – ponosi załoga tupolewa, która podjęła ryzyko lądowania w niesprzyjających warunkach.
Znamienny jest w tym kontekście kurs „Wyborczej" wobec Rosji. Kiedy chodzi o prześladowanie rosyjskich dysydentów czy brutalne traktowanie ukraińskich żołnierzy, medium to nie przebiera pod jej adresem w oskarżeniach o brak praworządności. Ale gdy dochodzimy do katastrofy smoleńskiej, „Gazeta" wyraża bezgraniczne zaufanie do urzędników reżimu putinowskiego, bo przecież – jak możemy się domyślać – nie wypada stać po tej samej stronie, co Kaczyński.
Skutki tej politycznej paranoi przybierają kuriozalne efekty. W „Wyborczej" możemy też przeczytać wywiad z Lechem Raczakiem, autorem spektaklu „Spisek smoleński". Raczak upaja się tym, że w swojej sztuce przywołuje jakiegoś niszowego publicystę, który twierdzi, że w Smoleńsku doszło do zamachu dokonanego przez Żydów. Podobnym tokiem rozumowania podąża Daniel W. Szpilman. On z kolei na łamach dziennika „Basler Zeitung" oznajmił, że zwolennicy PiS odpowiedzialnością za katastrofę obarczają na zmianę Rosjan, gejów i CIA.