Po osiągnięciu przez Magdalenę Ogórek fatalnego wyniku w wyborach prezydenckich (zdobyła 2,4 proc. głosów), w SLD rozpoczęły się rozliczenia. Pierwszą ofiarą padła sama kandydatka. Czołowi politycy partii Leszka Millera, włącznie z nim, prześcigali się w przepraszaniu za wystawienie byłej dziennikarki czy krytykowaniu jej za odcinanie się od formacji.
Ogórek milczała niemal tydzień, ale w piątek na blogu w naTemat.pl przedstawiła swoją wersję wydarzeń. Była już kandydatka opisała m.in. szczegóły ustaleń z partią Millera oraz założenia i plan swojej kampanii. "Zaproponowali mi, że wesprą mój własny program. Wyraziłam zgodę tylko pod warunkiem, że startuję jako kandydat niezależny (bo moje poglądy tylko w części są zbieżne z programem SLD, o czym wszyscy wiedzieli), że sama będę mogła wybrać sztab spośród znanych mi ludzi. SLD obiecało, że zbierze podpisy i dodatkowo wesprą kampanię finansowo. Ustaliliśmy, iż ja będę odwoływała się do wszystkich obywateli, natomiast do elektoratu SLD będzie odwoływała się wyłącznie partia. Przy podejmowaniu decyzji ważne też było dla mnie to, że nie stawiali żadnych warunków promowania SLD, czy ich programu oraz obietnica, że nie będą w żaden sposób ingerować w kampanię" - czytamy w relacji Ogórek. Była dziennikarka dodaje też, że sama zapewniła SLD, że nie wycofa się z wyborów, nawet jeśli będzie bardzo atakowana.