Milion egzemplarzy „Charlie Hebdo” nie wystarczył dla wszystkich chętnych w niedawną rocznicę krwawego zamachu na redakcję francuskiego tygodnika. Sporo trzeba było dodrukować.
- Mamy stabilną sytuację wydawniczą, ale nie uzyskamy już nigdy takiego wyniku, jak po zamachu - tłumaczył niedawno „Le Figaro” Eric Portheault, współwłaściciel pisma odpowiedzialny za sprawy finansowe. Warto przypomnieć, że pierwszy numer po zamachu sprzedał się w nakładzie siedmiu milionów egzemplarzy.
Od tego czasu tygodnik stał się przysłowiową maszynką do robienia pieniędzy. Jak się okazuje rezerwy finansowe „Charlie Hebdo” przekraczają 20 mln euro. Pismo ma 180 tys. abonentów. Dla porównania, przed zamachem było ich 10 tys. W kioskach sprzedaje się ok. 100 tys. egzemplarzy, a więc pięć razy więcej niż przed śmiercią dwunastu redaktorów rozstrzelanych w redakcji przed rokiem.
Jak mówi Eric Portheault, obecni czytelnicy magazynu są inni niż dawniej. Przede wszystkim młodsi, co wymaga zmiany profilu, jeżeli nie teraz, to w najbliższej przyszłości. Stąd poszukiwania nowych rysowników mających ożywić formułę pisma.
W zespole redakcyjnym nie wszystko układa się najlepiej. Większość zatrudnionych domaga się większego udziału w zyskach proponując utworzenie spółdzielni. Właściciele czyli Eric Portheault oraz Laurent Sourisseau występujący pod pseudonimem Riss, obiecują większe gaże, ale tylko dla tych do, których mają wielkie zaufanie.