W ubiegłym tygodniu napisaliśmy, że minister finansów przez dziewięć miesięcy studiował na Uniwersytecie Harvarda w USA. Studia odbył na przełomie 2014 i 2015 roku nietypowo, bo będąc posłem PiS. Przed wyjazdem Szałamacha poinformował w mediach społecznościowych, że wystąpił o urlop w Sejmie.
W „Rzeczpospolitej" napisaliśmy, że nie dostał urlopu. Podczas pobytu w USA pobierał więc uposażenie i dietę, choć w praktyce nie pełnił obowiązków posła. Uposażenie wynosi miesięcznie 9,9 tys. zł brutto, a niemal nieopodatkowana dieta parlamentarna 2,5 tys. zł.
Uposażenie i dietę wypłaca posłom Kancelaria Sejmu. Zgodnie z regulaminem izby, potrąca im dniówki za nieobecność podczas głosowań. Podczas pobytu w USA potrąciła Szałamasze 21,8 tys. zł. Uwzględniając potrącenia zarobił więc w tym czasie ok. 90 tys. zł.
Problem w tym, że sprawę zarobków posła nie reguluje tylko regulamin Sejmu, którym kieruje się kancelaria, ale także ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora. A ta odróżnia cele, na które może być przeznaczane uposażenie i dieta.
Z ustawy wynika, że o ile uposażenie jest po prostu pensją posła, dieta parlamentarna służy na „pokrycie kosztów związanych z wydatkami poniesionymi w związku z wykonywaniem mandatu na terenie kraju". Jak zauważa poseł PO Krzysztof Brejza, Szałamacha podczas pobytu w USA nie przebywał „na terenie kraju", więc dieta się mu nie należała.