W swoim wystąpieniu amerykański prezydent Barack Obama odwołał się do kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. I choć zrobił to w niezwykle zniuansowany sposób, chwaląc Polskę, komplementując prezydenta Andrzeja Dudę, zrobił jednak coś, czego najbardziej obawiał się obóz rządzący.
To, czy prezydent USA odwoła się do spraw wewnętrznych w Polsce, nie było jasne do samego końca. Polacy przekonywali, że amerykański prezydent nie zrobi tego, by nie dawać pretekstu Rosji do podważania wartości szczytu. Przywódcy NATO spotkali się w Warszawie – argumentowali – by pokazać Rosji jedność. Ganienie polskiego rządu za spór wokół TK miałoby być na tej jedności rysą.
Amerykanie również zastanawiali się, czy Obama powinien o tym mówić. Jastrzębie w amerykańskiej dyplomacji przekonywały, że milczenie amerykańskiego prezydenta będzie oznaczało legitymizację działań nowego rządu, które budzą w Waszyngtonie poważne obawy. Przeciwnicy argumentowali, że nie powinno się łączyć spraw bezpieczeństwa i geopolityki z wewnętrznym sporem politycznym. Obawiali się też wzrostu tendencji antyamerykańskich w nowej polskiej władzy.
Wygrała jednak opcja jastrzębi. Obama nie tylko odwołał się do konfliktu o Trybunał, ale również wyznaczył czerwone linie, które sprawiają, że dane państwo jest demokratyczne: praworządność, instytucje, niezależne sądownictwo i wolne media. To wyraźny sygnał dla PiS, że działania w tych dziedzinach będą przez Amerykanów bacznie obserwowane.
Choć wystąpienie było bardzo zniuansowane i nie zabrakło w nim stwierdzeń, które mogą być odebrane również jako apel do opozycji, nic nie zmienia faktu, że prezydent Obama podczas konferencji prasowej publicznie udzielił polskim władzom swoistej reprymendy. Choć uczciwie trzeba przyznać, że nie był to główny temat szczytu i sprawy militarne miały podczas spotkania przywódców nieporównanie większe znaczenie, słowa Obamy to kłopot dla PiS. I to podwójny. Po pierwsze, prezydent USA nie dał się nabrać na trik w postaci przepychanej kolanem nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. A więc cały ten fortel, który kosztował PiS sporo prestiżu na krajowym podwórku – wszak ustawę procedowano w sposób naprawdę skandaliczny – skończył się jak w ulubionym powiedzonku Jarosława Kaczyńskiego: PiS cnotę stracił, ale rubelka nie zarobił.Drugi kłopot władz polega na tym, że to nikt inny jak rząd PiS wysoko postawił poprzeczkę w sprawach godności i suwerenności. Sytuacja, w której lider największego światowego mocarstwa bezceremonialne wtrącił się w wewnętrzną sytuację Polski, jest dla obozu władzy pewnym problemem.