Pod koniec ubiegłego tygodnia w wywiadzie dla Radia Maryja prezes PiS zapowiedział, że „polski rząd przygotowuje się do historycznej kontrofensywy".
– To wielkie przedsięwzięcie obarczone pewnością ogromnego przeciwdziałania. Tu chodzi o gigantyczne sumy, a także o to, że Niemcy przez wiele lat zrzucają z siebie odpowiedzialność za II wojnę światową – tłumaczył Kaczyński w audycji „Rozmowy niedokończone". Zapowiedział, że na jesieni trafi do Sejmu ustawa, która pozwoli na zbudowanie „sprawnej i lojalnej wobec państwa dyplomacji", która zajmie się m.in. sprawą odszkodowań.
Chrońmy skarb
O deklaracji został poinformowany rząd federalny w Berlinie. Ale Niemcy negocjacji z Polską podejmować nie zamierzają.
– Z punktu widzenia finansowego, moralnego i politycznego sprawa jest zamknięta – mówią „Rz" źródła rządowe w niemieckiej stolicy. Ich zdaniem Polska zrzekła się prawa do odszkodowań kilkakrotnie. Najpierw w 1953 r., później, w 1970 r., przy okazji zawarcia umowy o uznaniu przez Niemcy Zachodnie granicy na Odrze i Nysie. Warszawa, uważa się nad Szprewą, zrezygnowała z reparacji także przy okazji potwierdzenia granicy polsko-niemieckiej już przez zjednoczone Niemcy na przełomie lat 1989/1990. I wreszcie w 2004 r., gdy sprawa została raz jeszcze podniesiona przez Sejm w odpowiedzi na żądanie rekompensat od Polski przez Powiernictwo Pruskie, organizację powołaną przez środowiska niemieckich wysiedlonych.
Dlatego w Niemczech uważa się, że Kaczyński nie tyle poważnie liczy na wypłatę odszkodowań przez Berlin, ile stara się skonsolidować poparcie żelaznego elektoratu oraz odwrócić uwagę bardziej umiarkowanych wyborców w chwili, gdy spór z prezydentem grozi rozbiciem koalicji rządowej.