– Dziś wczesnym popołudniem nagle rozdzwoniły się do mnie telefony, a mą skrzynkę zasypały maile. To obudził się właśnie Waszyngton i Nowy Jork i nagle z osłupieniem przeczytał informację o oburzeniu w Izraelu na polski rząd.
Wszyscy więc zaczęli dzwonić do Warszawy z pytaniem: Przecież sprawa ustawy o IPN została załatwiona, wszystko miało wrócić do normy, o co więc u licha tym razem chodzi?
Tę burzę w Izraelu wywołały oczywiście ogłoszenia wykupione w tamtejszej prasie przez jedną z polskich fundacji. Na całostronicowych reklamach przedrukowano wspólne oświadczenie premierów Netanjahu i Morawieckiego, które wygłosili w ubiegłym tygodniu po tym, jak polski parlament w ekspresowym tempie przegłosował, a prezydent podpisał nowelizację styczniowej nowelizacji ustawy IPN polegającą na cofnięciu sankcji karnej za przypisywanie Polsce lub narodowi polskiemu odpowiedzialności za nazistowskie zbrodnie z okresu II Wojny Światowej.
Instytut Yad Vashem skrytykował oświadczenie i zażądał jego zerwania, środowiska krytyczne wobec izraelskiego premiera nazwały porozumienie kapitulacją, hańbą i zdradą pamięci ofiar Holokaustu. W Tel Awiwie i Jerozolimie rozpętała się burza. Równocześnie do prasy zaczęły przeciekać informacje o tym, jak wyglądały negocjacje. Według jednej z wersji Polacy „z podkulonymi ogonami” błagali o załatwienie sprawy, smaczku sprawie dodał zaś fakt, że negocjacje mieli prowadzić dwaj wpływowi europosłowie w wiedeńskiej siedzibie Mossadu. Relacje z Polską, które miały zostać naprawione przez wycofanie się z kontrowersyjnych zapisów, znów stały się bardzo napięte.
A to wszystko dlatego, że Polacy – nie uzgodniwszy tego ze stroną izraelską – wykupili w światowej prasie ogłoszenia z treścią porozumienia. Nie dość, że sprawy nie dogadano z rządem w Tel Awiwie, to jeszcze ogłoszenia wykupiono w prasie, która wobec Polski jest zdecydowanie krytyczna a równocześnie jest krytyczna wobec premiera Netanjahu.
Politycy i dyplomaci w swej pracy doskonale wiedzą, że można posługiwać się piarem i propagandą do osiągania swoich celów. Ale nieszczęście pojawia się wtedy, gdy zaczną w uprawianą przez siebie propagandę wierzyć sami. Dobry aktor to ktoś, kto potrafi wzruszać innych. Zły to taki, który wzrusza się sam, pozostawiając widza niewzruszonym, wręcz zirytowanym. I tak się właśnie stało. PiS tak długo przekonywał swoich wyborców, o tym, że nowelizacja ustawy i podpisanie porozumienia między premierami jest gigantycznym sukcesem, że sam w pewnym momencie tak się wzruszył, że stracił kontakt z rzeczywistością i sam w swą propagandę uwierzył. Owszem, rozwiązanie tej sprawy było osobistym sukcesem premiera Mateusza Morawieckiego, który rozbroił minę, na którą wsadzono go na początku urzędowania, która doprowadziła do zapaści w relacjach z Izraelem i USA. Udało mu się przekonać władze PiS do tego, by zaryzykować gniew prawego sektora i dla dobra Polski się wycofać. Ale sama nowelizacja nie była żadnym sukcesem, chyba że sukcesem nazwiemy ugaszenie potężnego pożaru – owszem, już tak żywo się nie pali, ale straty zostają. Wspólna deklaracja z rządem Izraela była narzędziem do minimalizowania strat, a nie żadnym sukcesem Polski.
PiS jednak uwierzył, że to niebywały sukces i rozpoczął potężną kampanię informacyjną w tej sprawie. Ale zrobił to po swojemu, czyli kompletnie po amatorsku. Na efekty nie trzeba było czekać dłużej niż 24 godziny. I dziś zamiast załatwienia sprawy mamy kolejny problem. I zamiast odmrożenia stosunków z Amerykanami, którzy byli tak naprawdę jedynymi adresatami tego porozumienia – bo przecież chodziło o uporządkowanie relacji z USA – Waszyngton ze zdziwieniem i niepokojem obserwuje kolejną eskalację sporu Polski z Izraelem. Brawo wy!