Pewne jest jedno: "Osoba pomówiona nie będzie miała żadnej możliwości obrony". Gazeta dotarła nawet do dwóch przesłuchanych przez Macierewicza osób, marszałka Jerzego Szmajdzińskiego i gen. Marka Dukaczewskiego. Choć nie mówią, co zeznali, źle wspominają swój kontakt z Macierewiczem. Wydaje mi się, że złe wspomnienia Dukaczewskiego i Szmajdzińskiego to słaby dowód haków, którymi rzekomo ma dysponować Lech Kaczyński. Ale używanie na pierwszej stronie GW słów "lochy Lecha", "czeluści kancelarii prezydenta", ma przede wszystkim wywołać w czytelnikach efekt psychologiczny - niechęć do jednego z kandydatów. Okazuje się więc, że każdy sposób dobry, by włączyć się do kampanii prezydenckiej. Do kampanii na haki, bo czym innym jest tekst w GW jak nie hakiem na Kaczyńskiego?
Przypomina mi to jednak sytuację sprzed pięciu lat, gdy GW straszyła "UBecka lista krąży po Polsce". Chodziło o rejestr IPN upubliczniony przez Bronisława Wildsteina. Nie była to ani "ubecka lista", ani też "lista agentów", lecz raczej skorowidz archiwów IPN. Ale dzięki tekstowi w GW wywołano tak wielkie oburzenie, że dziś już nikt nie pamięta co to była "lista Wildsteina", a dla wielu stała się ona - niesłusznie - symbolem dzikiej lustracji. Zgadnijcie państwo, kto był autorem tamtego tekstu w GW...
Na dalszych stronach GW ciekawa informacja o przyroście liczby członków Platformy Obywatelskiej. "W ciągu dwóch lat liczba członków wzrosła ponad połowę. Co ciekawe, nie jest partią ludzi młodych, za jaką uchodzi. Najwięcej jest osób w wieku +50, najmniej -20, 30-latków.". Choć działacze tłumaczą ten fakt... starzeniem się społeczeństwa, warto zauważyć pewne pomieszanie. Ci młodzi, którzy w 2007 roku poparli PO, wcale nie garną się do polityki. Zostali postraszeni strasznymi Kaczorami więc poszli zagłosować. Najważniejsze pytanie, które dziś stoi przed oboma walczącymi partiami brzmi - kto pójdzie do wyborów w tym i przyszłym roku. Czy fala społecznego wzburzenia znów podniesie frekwencje, czy też będzie tak, jak przy wyborach do parlamentu europejskiego. Wynik wyborów zależy bowiem w znacznej mierze od frekwencji.
"Dziennik Gazeta Prawna" ujawnia kulisy śledztwa w sprawie korupcji przy zakupie kolejek do warszawskiego metra i tramwajów. Głównie za czasów prezydentów Święcickiego, Piskorskiego i w pierwszym miesiącu rządów Kaczyńskiego urzędnicy mieli dostawać gigantyczne łapówki, za kontrakty z jedną fabryką wagonów. Śledztwo ruszyło po zeznaniach Petera Vogla, bankiera słynnego Coutts banku, w którym mieli mieć konta wpływowi Polacy. Vogel twierdził, że obsługiwał czołowych polityków SLD, stąd zwano go właśnie kasjerem lewicy.
Dzięki współpracy prokuratorów z Polski, Szwajcarii i Hiszpanii, wielka akcja doprowadziła do zatrzymań i czynności operacyjnych. Interweniować miał sam minister sprawiedliwości.