Choć wizyta premiera Donalda Tuska w Waszyngtonie nie przyniosła zbyt wielu konkretów dotyczących warunków umieszczenia na naszym terytorium elementów tarczy antyrakietowej, należy ją jednak ocenić pozytywnie. Nierealistyczne jest bowiem oczekiwanie, że ostateczne decyzje zostaną podjęte w czasie jednego krótkiego spotkania. Rozmowy dotyczące tarczy wymagają kontaktów na poziomie ekspertów i specjalistów.
Obserwując politykę premiera Tuska wobec USA, widzimy jednak, że udaje mu się osiągać pewną równowagę między zachowaniem przyjacielskich kontaktów – podobnych w pewnym sensie do tych, jakie ma Wielka Brytania (przy zachowaniu wszelkich proporcji) – a obroną polskich interesów. Udało mu się jasno i klarownie przedstawić nasze stanowisko, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa i oczekiwania wobec USA. I można to postrzegać jako sukces.
Oczekiwanie, że konkretne decyzje zostaną podjęte w czasie jednego krótkiego spotkania, jest nierealistyczne
O przełomie będzie można mówić dopiero za kilka miesięcy, zwłaszcza że w Stanach Zjednoczonych zbliżają się wybory prezydenckie. Trudno przewidzieć, jakie decyzje podejmie nowa administracja amerykańska, czy kontynuować będzie politykę George’a W. Busha wobec Polski. Wiele wskazuje bowiem, że wygra kandydat demokratów, którzy nigdy nie byli tak entuzjastycznie nastawieni do finansowania tego typu przedsięwzięć jak republikanie (przypomnijmy choćby nigdy niezrealizowany pomysł „gwiezdnych wojen” Ronalda Reagana). Dlatego nie dziwi mnie fakt, że zarówno Polska, jak i USA na razie wstrzymują się z ostatecznymi deklaracjami.
Taktyka przyjęta przez Donalda Tuska wydaje się właściwa. Nie powinniśmy z góry zgadzać się na wszystko, jeśli nie znamy szczegółów oferty amerykańskiej i mamy uzasadnione obawy dotyczące bezpieczeństwa kraju. Tym bardziej że raz już taki błąd popełniliśmy – wybraliśmy amerykańskie samoloty F-16, nie mając ustalonych szczegółów offsetu. Skończyło się to dla nas rozczarowaniem. Warto uczyć się na błędach.