Grupa działała na terenie czterech województw: warmińsko-mazurskiego, kujawsko-pomorskiego, mazowieckiego i podkarpackiego.
Przepis na biznes był prosty. Kupić jak najwięcej benzyny do lakierów, nafty ochronnej lub oleju bazowego. Najlepiej od rafinerii. Później, gdzieś na odludziu – do tego idealnie nadają się Mazury – towar przerobić na benzynę do samochodów i olej napędowy.
Paliwo trzeba jeszcze tylko sprzedać stacjom paliw. A na taki towar jest wielu chętnych, bo jest o wiele tańszy niż paliwo z rafinerii. Kierowca płaci za niego normalną cenę. Traci tylko Skarb Państwa, który nie otrzymuje akcyzy.
Trzeba jeszcze tylko udowodnić, że z produktami z rafinerii nie robi się nic nielegalnego. Jak? Wystarczy powołać kilka fikcyjnych firm, które wystawią faktury. I mamy potwierdzenie, że odsprzedaliśmy im materiały ropopochodne.
Właściciele stacji paliw, którzy kupują trefny towar, ryzykują, ale trudno sprawdzić, że od czasu do czasu dolewają benzynę z mazurskich lasów.