Dziennikarz przypomina, co stało się pod Smoleńskiem. „Niewyobrażalne kłębowisko błota, części samolotu, gałęzi drzew i kawałków ludzkich ciał wyciąganych przez ekipy ratunkowe. Nikt nie powinien tego oglądać. Ci, co widzieli, nigdy nie zapomną. Słucham ostatnich wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i jego pełnomocnika o tym, czy na Wawelu naprawdę spoczywa ciało Lecha Kaczyńskiego, a jeśli nawet tak, to czy może w trumnie jest jakaś część (noga?), która do prezydenta nie należy. Słucham zapowiedzi ekshumacji tych i innych zwłok, wygłaszanych przez pogrążone w bólu rodziny, którym ktoś musi chyba podsuwać tą straszną myśl o zamienionych ciałach i pomylonych szczątkach. Słucham i czuję bezsilność. Spierajmy się o przyczyny tej katastrofy. Szukajmy winnych. Ale zostawmy w spokoju ciała tych, których połączyła ta śmierć” – pisze Czuchnowski.
A ja czytam to, co pisze Czuchnowski i czuję bezsilność. Bo ten sam dziennikarz kilka dni temu opublikował na drugiej stronie „Gazety Wyborczej” tekst, który mną wstrząsnął. Wtedy powstrzymałem się, by o tym pisać. Tekst ten opisywał w szczegółach, jak wyglądało ciało Lecha Kaczyńskiego. Gdzie leżała jaka część zwłok prezydenta. Wtedy nie mogłem w to uwierzyć, że „Gazeta” to publikuje. Nie mogłem uwierzyć w to, że Czuchnowski i jego redaktorzy nie pomyśleli ani przez moment, co – czytając to – będą czuli najbliżsi Lecha Kaczyńskiego. Co będą czuły rodzinny innych ofiar czytając te drobiazgowe opisy. Moim zdaniem było to przekroczenie wszelkich zasad etycznych.
Chciałem napisać o tym od razu, ale wtedy się powstrzymałem. Pomyślałem, że także ze względu na rodziny ofiar, lepiej to przemilczeć i już. Ale teraz czytam, to co napisał Czuchnowski dzisiaj. I czuję bezsilność.