Juliusz Braun po raz pierwszy był w nowym budynku TVP w piątek. Poszedł tam na posiedzenie świeżo wybranej rady nadzorczej. I od razu trafił do gabinetu prezesa jako jego mieszkaniec. – Sterylnie czysto, śladu po nikim tam nie ma – tak relacjonuje wrażenia. Pracę jako p. o. prezesa zacznie dziś. Ma to być robota krótkoterminowa, na sześć tygodni. Ale z opcją przedłużenia.
Co można w tym czasie zrobić? Jedni, jak poseł PiS Jarosław Sellin, mówią, że jego zadaniem będzie „pozamiatać" po bałaganie, jaki był w publicznej telewizji w ostatnich dniach. Inni, jak posłanka PO Iwona Śledzińska-Katarasińska, uważają, że misją Brauna jest uspokoić nastroje wokół TVP. Biorąc pod uwagę cechy charakteru nowego prezesa, rację ma raczej pani posłanka.
Były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Jerzy Stępień znający go od lat mówi o nim: – W gnieździe szerszeni czasami daje się zepchnąć do narożnika.
Kulturalny, miły, przyzwoity, miękki – to najpowszechniejsza opinie o nowym p. o. prezesa TVP. Niektórzy dodają, że jest „człowiekiem bez właściwości". Braun przyznaje, iż nie jest typem wojownika. Historia jego życia to potwierdza.
Po 1989 r. pełnił różne role. Był posłem czterech kadencji, działaczem Unii Wolności, wieloletnim szefem Komisji Kultury i Środków Masowego Przekazu, przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dyrektorem w Ministerstwie Kultury trzech rządów. Ale publicznie znany jest tak naprawdę z wypowiedzenia jednego słowa „matactwa". Było to w 2003 r. w Sejmie, w trakcie przesłuchań przed komisją ds. afery Rywina. Odnosił się do prac nad ustawą o radiofonii i telewizji, którą nadzorował jako przewodniczący KRRiT. Kilkanaście dni później złożył dymisję (pierwszą związaną z aferą Rywina). I właściwie rozstał się z polityką. Przynajmniej tą partyjno-parlamentarną.