Reklama
Rozwiń
Reklama

Czy Komorowski za ciebie zagłosuje?

Byłby to zupełnie spokojny weekend (może poza dołkiem sondażowym PO), gdyby nie słowa prezydenta Komorowskiego z wywiadu dla „Newsweeka”: „Kto musi, niech się mnie czepia”. Oto zdanie, które od wczoraj robi karierę w mediach: „Mam suwerenne prawo wybrać kandydata na premiera. Lider zwycięskiej partii ma największe szanse, ale nie ma gwarancji”.

Aktualizacja: 07.03.2011 09:54 Publikacja: 07.03.2011 09:04

Marek Domagalski

Marek Domagalski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

— Formalnie rzecz biorąc, prezydent ma rację. Może powołać (w pierwszym powyborczym kroku) na premiera kogokolwiek — pisze w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”  Piotr Skwieciński. — Mam jednak obawy, że sugerując, że nie zaakceptuje Kaczyńskiego, eskaluje antypisowskie emocje w Polsce. Trudno zaś o coś bardziej niebezpiecznego niż wzmaganie wewnątrzpolskiej wojny domowej.

 

Związany z lewicą politolog Kazimierz Kik, już mówi („Polsat News”), że to sygnał dla elektoratu PiS: patrzcie głosując na PiS marnujecie głos, gdyż Jarosław Kaczyński i tak nie ma szans zostać premierem.

 

Krytycznie o słowach prezydenta pisze też  Paweł Wroński w „Gazecie Wyborczej” („Skąd się bierze premier”). — Wypowiedź prezydenta wydaje się niezrozumiała, a w przyszłości może się okazać szkodliwa. Już rodzi mniej lub bardziej udatne interpretacje. Czy to sygnał w stronę Jarosława Kaczyńskiego, że nie ma szans na premierostwo? A może, jak chcą niektórzy, zawoalowany przytyk do Donalda Tuska, z którym rywalizuje jakoby proreformatorski Grzegorz Schetyna? Prezydent uzależnia wybór kandydata na premiera od jego szans sformowania rządu i „zapału do reform”, sugeruje więc tworzenie modelu demokracji lekko sterowanej, w której to on jako głowa państwa amortyzowałby jej niedogodności. Dla Kaczyńskiego będzie to dodatkowy argument, że nasza demokracja „nie jest demokracją prawdziwą, ale fasadową”. Dla potencjalnych wyborców PO też demobilizujący sygnał: można nie pójść na wybory — można nawet infantylnie głosować „na złość” rządzącym, bo i tak prezydent nie dopuści PiS do władzy.

Reklama
Reklama

Zgadzam się z tą oceną: ogłaszanie na osiem miesięcy przed wyborami, że prezydent może mieć inne preferencje niż wyborcy, że może nie uszanować ich decyzji, każe zapytać o sens głosowania. A przy okazji: jak to się ma to tej nachalnej propagandy za dwudniowym głosowaniem (moim zdaniem niekonstytucyjnym) pod szyldem troski o frekwencję. Właśnie prezydent Komorowski pokazuje nam ile warta jest ta nasza frekwencja. I dzieli Polskę wyborczą na rozsądną i nierozsądną, reformatorską i nie.

Cztery lata wojny to za mało?

 

 

— Formalnie rzecz biorąc, prezydent ma rację. Może powołać (w pierwszym powyborczym kroku) na premiera kogokolwiek — pisze w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”  Piotr Skwieciński. — Mam jednak obawy, że sugerując, że nie zaakceptuje Kaczyńskiego, eskaluje antypisowskie emocje w Polsce. Trudno zaś o coś bardziej niebezpiecznego niż wzmaganie wewnątrzpolskiej wojny domowej.

Związany z lewicą politolog Kazimierz Kik, już mówi („Polsat News”), że to sygnał dla elektoratu PiS: patrzcie głosując na PiS marnujecie głos, gdyż Jarosław Kaczyński i tak nie ma szans zostać premierem.

Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Kraj
Rękawice bokserskie z autografem prezydenta Nawrockiego hitem licytacji Marszu Niepodległości
Materiał Płatny
OŚWIADCZENIE
Kraj
Co Norwegowie znaleźli w chińskich autobusach? 18 takich pojazdów wozi warszawiaków
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Kraj
Sikorski: złożyłem zeznania jako poszkodowany w sprawie użycia Pegasusa
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama