– Ja tam nie wiem, czy to jest takie bezpieczne – mówi pan Jarek, kierowca busa, który wozi ludzi do pracy w kieleckiej firmie. – Bo to chyba nie jest normalne, żeby tuż przy ruchliwych drogach stawiać tysiąclitrowe zbiorniki z paliwem. A krajowa siódemka jest takimi ustrojstwami dosłownie usiana.
– Rzeczywiście, sporo tego – przyznaje Marek Machnio, prezes PKS w Iławie. – Wczoraj jechałem z Iławy do Kielc i mijałem z dziesięć takich przydrożnych agregatów. Trochę dziwnie to wygląda, ale zakładam, że to bezpieczne, skoro ktoś je dopuścił do użytku w takich miejscach.
Ludzie się boją
Krajowa siódemka to nie wyjątek, choć jak wynika z ustaleń "Rz", tu agregatów jest najwięcej. Charakterystyczne urządzenia, często zabezpieczone metalową skrzynią z "okienkiem" i wystającą rurą wydechową, od trzech miesięcy można zauważyć też na innych drogach krajowych – najwięcej na Pomorzu, w Zachodniopomorskiem i na Podkarpaciu.
Agregaty zasilane olejem napędowym pojawiły się w lipcu przy drogach krajowych wraz ze startem elektronicznego systemu poboru opłat za przejazd ciężarówek, tzw. e-myta, które zastąpiło wcześniej stosowane winiety. E-myto naliczają elektroniczne rejestratory umieszczone (tzw. system via Toll) na bramkach budowanych nad autostradami i częścią płatnych odcinków dróg krajowych. Ale okazało się, że infrastruktura części polskich dróg nie zapewnia zasilania elektrycznego tych urządzeń. Firma Kapsch, która wprowadza system e-myta, ustawiła więc przy bramkach agregaty prądotwórcze.
Urządzenia te wywołały kontrowersje – ludzie mieszkający w sąsiedztwie pracujących non stop agregatów zaczęli się skarżyć na hałas i zanieczyszczenie powietrza. Wielu – zważywszy na towarzyszące generatorom wielkie zbiorniki paliwa – obawia się, czy to aby nie potencjalne przydrożne bomby.