O liftingu w rządzie mówił jeszcze przed wyborami Donald Tusk. O ile pamiętam, deklarował pozostawienie pięciu ministrów; o potrzebie liftingu PiS mówiono od dawna, a ostatnie gorączkowe poszukiwania specjalisty od finansów aż nadto odsłaniają słabsze strony tej partii. Ale chyba wszyscy uczestnicy wyborczej batalii, włącznie z faworytami, są najwyraźniej zmęczeni, i chyba nie tylko z powodu kampanii, która była zresztą dosyć łagodna, co raczej czteroletniej wojny polsko-polskiej. Wyjątkowo wcześnie gaszone wczoraj żyrandole w sztabach wyborczych są wyraźnym tego dowodem.
Ale czy najbardziej nie są zmęczeni wyborcy, którzy codziennie sprawdzają ceny na stacjach benzynowych i w sklepach ?
— Tusk ma przed sobą trzy lata bez wyborów, czyli wolne od presji sondaży, własnego aparatu. Nie ma już żadnego usprawiedliwienia dla „ścibolenia", rezygnacji z ambitnego programu dla Polski — mówi w „Gazecie Wyborczej", Aleksander Smolar, politolog, prezes Fundacji Batorego.
Jadwiga Sztabińska, zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazeta Prawna" pisze z kolei: "Okazało się, że Polska w budowie nam nie przeszkadza, bo mamy nadzieję, że wreszcie ta budowa się zakończy. Na to liczymy — dając władzę PO na kolejne cztery lata. Ale te nadzieje są w niewielkiej grupie społeczeństwa. Szturmu na lokale wyborcze przecież nie było. Nie przekonały nas kampanie. Nie pobudziła sytuacja kryzysowa („W końcu stabilizacja")".
Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej", powyborczą sytuację komentuje tak: "Teraz najważniejsze pytanie dotyczy kształtu nowego rządu, jego składu i politycznego zaplecza. I przede wszystkim trwałości. Bo żadne zaklęcia rządowych propagandystów nie zmienią faktu, że Polskę czeka bardzo trudny czas. Kryzys gospodarczy u drzwi („Wyborcy wybaczyli Donaldowi Tuskowi")".