Co wygadują posłowie poza mikrofonem?

Sejm to nie głosowania i nudne przemówienia. Sejm to wojna. W bitwach najważniejszą rolę odgrywają głosy z sali – wykrzykiwane poza mikrofonem przytyki, docinki i żarty. Po co? Czasem po to, by zbić politycznego przeciwnika z pantałyku, a czasem dla zgrywy

Publikacja: 31.03.2012 01:01

Co wygadują posłowie poza mikrofonem?

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Tekst z dodatku Plus Minus

Rozgrzewka

Dyskusje niedotyczące kluczowych ustaw albo wystąpienia członków rządu, którzy nie budzą złych emocji u opozycji, są traktowane przez posłów jako rozgrzewka. Bywa, że czasami swojego ministra usiłuje zbić z pantałyku poseł koalicji. Tak było, gdy Bogdan Zdrojewski, szef resortu kultury, w styczniu 2010 roku informował Sejm o dokonaniach ministerstwa. Okazało się, że najbardziej zaangażowanym słuchaczem jest poseł PO Jerzy Fedorowicz, znany aktor i dyrektor Teatru w Nowej Hucie.

Zdrojewski mówił np. o otwieraniu szkół muzycznych w małych miejcowościach: „To jest Bielsko-Biała, to jest Radom – to jest średnia miejscowość – Częstochowa".

„Mała miejscowość to są Kozy koło Bielska-Białej" – krzyczał mu z sali Fedorowicz.

Niezrażony Zdrojewski narzekał, że na nic nie ma pieniędzy, a jeszcze rękę wyciągają do niego szefowie innych resortów: „Wiem, że minister obrony chciałby, aby wybudować mu muzeum Wojska Polskiego, minister spraw wewnętrznych chciałby, aby wybudować muzeum policji, ale, niestety, przy budżecie Ministerstwa Obrony Narodowej budżet ministra kultury to pikuś".

„Pan Pikuś" – poprawiał ministra Fedorowicz.

W końcu Zdrojewski opowiedział posłom, że „w poprzednim roku żadnej książki nie przeczytało 62 proc. Polaków". I pytał retorycznie z mównicy:

„Kto w Polsce czyta książki?".

„Ja" – odpowiadał Fedorowicz.

Opozycja też robi sobie bezlitosne dowcipy. W lutym 2010 roku podczas dyskusji nad zmianami w ustawie o Inspekcji Weterynaryjnej leśnik i poseł PiS Jerzy Gosiewski apelował o to, by pojęcia w nowym prawie były precyzyjne. Cytował przepisy o transporcie koni po terytorium UE: „Co to oznacza, że koniowate będą przemieszczane tak szybko, jak to możliwe?".

„Galopem!" – wyjaśniał mu okrzykiem z sali inny poseł PiS (obecnie PJN) Wojciech Mojzesowicz.

Na tym samym lutowym posiedzeniu Sejmu doszło do dyskusji na temat opłacalności produkcji rolnej. Na sali nie pojawił się minister rolnictwa Marek Sawicki (PSL). Opozycja była niezadowolona. Poseł Robert Telus (PiS) mówił, że mu wstyd: „Nawet nie wiem, jak wygląda minister Sawicki. Dlaczego ministra Sawickiego nie ma? Czy minister Sawicki wie o tym, że od kilku ostatnich dni za wieprzowinę płacą 2,80?".

Szefa resortu usiłował bronić jego partyjny kolega Stanisław Kalemba, krzycząc na sali: „Wieprzowina rośnie!".

Telus nie dawał za wygraną: „Poseł Kalemba mówi, że rośnie wieprzowina. Gdzie rośnie wieprzowina?".

Do sporu włączył się wicemarszałek Sejmu Jerzy Szmajdziński, który pytał przedstawiciela ministerstwa, gdzie jest Sawicki, „bo wszyscy za nim tęsknią". Marszałkowi odpowiedział niezidentyfikowany głos z sali: „Odśnieża!".

Kiedy w 2010 roku na 61. posiedzeniu Sejmu dyskutowano o kwotach dla kobiet na listach kandydatów do parlamentu, żarliwie poparł pomysł ich wprowadzenia młody poseł SLD Tomasz Kamiński: „Panowie, skąd taki strach przed kobietami? Dlaczego boicie się kobiet? Czy kobiet boją się dżentelmeni, wartościowi i wykształceni mężczyźni?".

„Czy pan jest kawalerem?" – pytał go z sali ludowiec Janusz Piechociński.

W czasie tej samej debaty poseł PO Piotr van der Coghen lojalnie uprzedzał: „Panie marszałku! Wysoka izbo! Nie spodoba się wam to, co wam powiem, ale powiem". Sala była jednak z posłem: „O, powiedz", zabrzmiało z ław poselskich.

W czerwcu zeszłego roku wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski odpowiadał na wątpliwości posłów dotyczące ustawy o inwestycjach przeciwpowodziowych: Panu posłowi [Jerzemu] Polaczkowi [wówczas Polska Plus] czasami mylą się pojęcia, bo nie zawsze to, co jest zielone, jest tylko i wyłącznie rośliną".

„Czasem jest z PSL" – dopowiadał poseł PiS Marek Suski.

Bitwy o mikrofon

Posłowie z opozycji zawsze chcą, by wszelkie debaty trwały jak najdłużej. Debata to jeden z najważniejszych elementów ich działalności. Mówił o tym Wojciech Mojzesowicz (PJN) podczas dyskusji nad odwołaniem ministra rolnictwa w marcu tego roku:

„Troszkę w tym Sejmie jesteśmy i nie mówcie, że opozycja może coś zrobić. Opozycja może sobie pogadać".

„Bąka puścić" – dopowiadał poseł Lewicy Romuald Ajchler.

Dlatego po rozgrzewkowych potyczkach napięcie zaczyna stopniowo rosnąć. Przeważnie zarzewiem konfliktu są spory o dostęp do mikrofonu.

Najostrzejszym marszałkiem jest Stefan Niesiołowski (PO), który bezpardonowo wyłącza mikrofon posłom przekraczającym czas. Czasem, ale z rzadka, okazuje łaskę. Tak było podczas debaty nad wprowadzeniem pakietu ustaw zdrowotnych, w tym roku, gdy mówił do posła PiS Roberta Telusa:

„Byłem dla pana wyrozumiały, ale będę jednak wyłączał mikrofon.

Przekroczył pan swój czas o 33 sekundy. Dziękuję bardzo".

„Wzruszyłam się, panie marszałku" komentowała Anna Zalewska (PiS).

Zazwyczaj Niesiołowski jest nieprzejednany. W kwietniu 2011 roku podczas głosowania nad wotum nieufności dla ministra skarbu przepędzał z mównicy posła Suskiego z PiS.

Niesiołowski: „Proszę zejść z mównicy, nie udzieliłem panu głosu.

No, na co pan czeka?".

Suski (poza mikrofonem): „Na udzielenie głosu".

Niesiołowski: „Może pan sobie stać, ile pan chce, nie udzielę panu głosu".

Suski: „No, to ja sobie postoję".

Niesiołowski: „Informuję pana..."

Suski: „Dziękuję, pan marszałek udzielił mi zgody, mogę sobie tu postać". (wesołość na sali)

Niesiołowski: „... że to, co pan robi, jest przejawem chuligaństwa politycznego. Naśladuje pan Leppera i skończy pan jak Lepper". (wesołość na sali, oklaski)

Suski: „Ja naśladuję pana, panie marszałku".

Niesiołowski: „Na co pan czeka? Co, chce mnie pan przestraszyć? Co pan?".

Suski: „Na pana oświecenie".

Inni marszałkowie są mniej brutalni. Szczególnie Ewa Kierzkowska z PSL, która próbuje przekonywać posłów wszelkimi metodami. Podczas dyskusji o gospodarowaniu nieruchomościami Skarbu Państwa Kierzkowska wyznaczyła jedną minutę na zadanie pytania. Jeszcze przed zabraniem głosu protestował z sali Stanisław Stec, poseł Lewicy: „Bardzo skromnie, pani marszałek".

Kierzkowska była zdecydowana: „Panie pośle, 1 minuta i proszę brać pod uwagę, że jestem na zwolnieniu lekarskim".

„Z tego powodu się zgadzam" – poddał się Stec.

Czasem posłowie przywołują niezdyscyplinowanych kolegów do porządku.

Kiedy poseł PiS Artur Górski pytał o reformę PAN, dramatycznie przekraczając czas, usłyszał z sali okrzyk Tomasza Kuleszy (PO):

„No, zejdź już stamtąd".

Podobnie było, gdy Jan Kulas z Platformy chciał zabrać głos w trybie sprostowania. Marszałek nie chciał dopuścić go do głosu, a ktoś z sali zareagował, krótko: „Siadaj pan".

Nie zawsze jest tak niegrzecznie. Kiedy w lipcu 2010 roku Marian Filar, profesor prawa, poseł koła SD, zabierał głos w sprawie Sądu Najwyższego, uprzedzał: „Będę mówił najkrócej, jak potrafię.

Z tego też proszę nadmiernie się nie cieszyć, ale dam z siebie wszystko, aby mówić lapidarnie". Dostał za to oklaski, jednak inny prawnik, poseł Lewicy Ryszard Kalisz, rzucił z sali: „Panie pośle, najgorsi są ci, co mówią, że będą mówili krótko".

„A więc właśnie dlatego lojalnie uprzedzam, żeby nie wiązać z tym zbyt wielkich nadziei" – ripostował Filar.

Spory w tylnych ławach

Żarty się kończą, gdy omawiane są ważne dla poszczególnych partii ustawy. Wtedy na sali znajdują się dziennikarze i posłowie, szczególnie ci z tylnych ław mają okazję, żeby się pokazać. Wtedy już nie ma przebacz – stosowane są wszelkie metody, by zbić z tropu przeciwnika.

Gdy na przykład w marcu 2011 r. omawiano pilny rządowy projekt zmian w ustawie o radiofonii i telewizji, poseł Lewicy Romuald Ajchler pytał dramatycznie: „Korzystam, panie ministrze [Zdrojewski – red.], z pana obecności, bo już nie wiem, do kogo w naszym kraju mam się zwrócić".

„Do mnie" – radził mu poseł Fedorowicz.

Ofiarą podobnego chwytu był poseł Lewicy Marek Wikiński, który wygłosił gorąca filipikę przeciw ustawie ograniczającej palenie:

„Każdy samochód służbowy będzie musiał mieć specjalną tablicę informującą o szkodliwości palenia, inaczej zapłaci się karę. Oznacza to konieczność wyprodukowania ponad miliona tablic i umieszczenia ich w każdej taksówce, każdym tirze, samochodzie administracji publicznej (...) Czy już wiadomo, kto będzie producentem tego miliona tablic?".

„Mój brat" – ku uciesze sali odpowiadał poseł Norbert Raba (PO).

Wikiński ma zresztą pecha. Jako wiceprzewodniczący komisji nadzwyczajnej „Przyjazne państwo" w lutym 2010 r. informował, że „komisja skierowała do laski marszałkowskiej 134 projekty ustaw".

„Zupełnie niepotrzebnych" – usłyszał od posła Andrzeja Pałysa (który też zresztą nie miał szczęścia, bo kilka miesięcy później zawieszono go w prawach członka Klubu PSL, gdy przesadził z alkoholem).

Do prawdziwej wojny doszło, gdy Sejm dyskutował nad ustawami zdrowotnymi minister Ewy Kopacz. Posłowie PO bronili reform, które bezlitośnie wykpiwała opozycja. Czasami polemiki zmieniały się w ostre docinki osobiste. Na przykład wyglądało, że lekarz Marek Orzechowski z PO czeka tylko na wystąpienie posła PiS, także lekarza, Czesława Hoca.

„Nie pozwalamy, by ci, którzy najbardziej potrzebują tej opieki szpitalnej, przyglądali się zza płotu komercyjnym usługom medycznym świadczonym w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego lub w przedsiębiorstwie prywatnym" – grzmiał Hoc.

„Czesiu, nie kpij" – odpowiadał mu Orzechowski.

Tak samo było, gdy Hoc zgłosił się do zadania pytań:

„Oczywiście miałem przygotowane pytania, ale wobec takiego kuriozalnego wystąpienia pani minister, o takim ładunku pychy, niespotykanym u lekarzy, muszę ustosunkować się do poruszanych kwestii".

„Czesiu, miało być pytanie – strofował Orzechowski:

Inny poseł PiS Łukasz Zbonikowski podczas debaty nawiązywał do słynnej wypowiedzi posłanki PO Joanny Muchy, że emeryci chodzą do lekarzy dla rozrywki: „Całe ministerstwo i cała Platforma Obywatelska tak samo uważa, że ludzie w Polsce chorują i leczą się dla rozrywki" – przekonywał. Ale Zbonikowski poległ od własnej broni: „Na Cyprze w meleksach" – krzyczała Krystyna Skowrońska z PO, przypominając eskapadę na Cypr Zbonikowskiego oraz Karola Karskiego z PiS, podczas której weseli parlamentarzyści rozbili hotelowe wózki do golfa.

Nie było taryfy ulgowej, gdy w maju 2010 r. dyskutowano o przywróceniu dnia wolnego od pracy w święto Trzech Króli:

Poseł PiS Tadeusz Woźniak zaczął z grubej rury:

„Państwo mówicie, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości próbują upolitycznić sprawę święta Trzech Króli, idąc dalej – sprawę Kościoła, wiary i religii. Pragnę zwrócić państwu uwagę, że w 2005 r. w obliczu kampanii wyborczej to przywódca Platformy Obywatelskiej wstępował w sakramentalny związek małżeński".

Platforma zareagowała natychmiast:

„A ilu pańskich kolegów ma drugie żony?" – krzyczała Skowrońska.

„I nie płacą alimentów" – dopowiadał Ireneusz Raś.

Wojny liderów

To wszystko nic. Bo prawdziwa wojna zaczyna się, gdy w Sejmie pojawia się premier albo kluczowy minister. Gdy trwa dyskusja nad ważną ustawą lub zgłoszone jest wotum nieufności dla członka rządu. Gdy galeria wypełniona jest dziennikarzami. Wtedy na sali zjawiają się najważniejsi posłowie, liderzy ugrupowań. Wtedy starcia partii koalicji i opozycji są szczególnie zażarte – można zaistnieć w telewizji, zapunktować przed partyjnymi liderami. Znakomitym momentem jest dyskusja nad projektem budżetu, szczególnie kiedy temat referuje Jan Vincent Rostowski. Minister finansów, który okazał się zręcznym polemistą, jest „ulubieńcem" opozycji.

Gdy 7 października mówiono o planach finansowych na 2011 rok, na Rostowskiego zasadził się Marek Suski z PiS.

Minister zachwalał: „... przez kryzys przeszedł (kraj – red.) jako zielona wyspa, jako jedyny kraj ze wzrostem, jako kraj o wyjątkowo odpornej gospodarce...".

Suski wołał z ław: „Nawet na was".

Rostowski poszedł w porównania, Suski za nim.

Minister: „Polska jest pracowitą mrówką, a Niemcy, Holandia, Francja są...".

Suski: „Słoniami".

Rostowski:"... niefrasobliwymi konikami polnymi".

Suskiego postanowił wesprzeć klubowy kolega Henryk Kowalczyk. Stało się to, gdy Rostowski popłynął z porównaniami dalej: „... jak Odyseuszowi uda się nam wprowadzić okręt polskiej gospodarki na otwarte, spokojne morza".

Kowalczyk zakrzyknął: „I zatonąć".

Nie zawsze jednak opozycjoniści dają radę przyszpilić Rostowskiego tak celną puentą. Nie wyszło to najlepiej Beacie Szydło z PiS, która „błysnęła" znajomością związków frazeologicznych. W trakcie niedawnej, kwietniowej debaty nad odwołaniem ministra finansów wypaliła: „Minister Rostowski posiadł w sposób doskonały umiejętność tego, co w Polsce nazywa się odwracaniem kota do góry ogonem".

„Do dołu ogonem" – kontrował z ostatnich ław Platformy poseł Wojciech Saługa.

Przy głośnych debatach, takich jak wspomniana dyskusja o budżecie, władza musi się liczyć z tym, że będą jej wyciągane stare grzeszki. Elżbieta Rafalska z PiS napominała Rostowskiego, że minimalne wynagrodzenie rośnie ledwie o 7 złotych.

W obronie ministra z ław Platformy zakrzyknęła Teresa Piotrowska: „Tylko skąd wziąć te pieniądze, pani poseł?"

Doczekała się odpowiedzi. Od Roberta Telusa z PiS: „Od Sobiesiaka".

Debaty z udziałem ministra finansów to gwarancja atrakcji. 19 stycznia kolejna dyskusja o budżecie. Rostowski odpowiadał na pytanie Jacka Kasprzyka z SLD, który chciał wiedzieć, gdzie będą cięcia finansowe: „Głosując nad budżetem, chyba go pan przeczytał i wie pan, gdzie one będą".

Kasprzyk usprawiedliwiał się z ław: „Jestem nowy".

Rostowski: „Słucham?".

Kasprzyk: „Jestem niedawno zaprzysiężony".

Rostowski: „A to sugerowałbym, żeby pan poseł jednak pochylił się nad budżetem, przeczytał i wtedy będzie pan wiedział. Zresztą gratuluję zaprzysiężenia".

Najważniejszym celem dla opozycji jest dopiec szefowi rządu. Nie jest to łatwe, bo Donald Tusk publicznie stara się trzymać nerwy na wodzy, spędził kilka kadencji w Sejmie i zna parlamentarne sztuczki. 6 października 2010. Tusk referował zmiany w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii: „Pozwala (projekt – red.) policji wnosić o to: powiesz, kto ci sprzedał, to nie będziemy ciebie za to karali albo będziemy karali łagodniej...".

Z ław odezwał się Wojciech Mojzesowicz, wówczas jeszcze polityk PiS: „Pan premier wie, co się dzieje na dyskotekach?".

Tusk: „Panie pośle, co pan tam mruczy pod nosem? Pan mówi, że ja nie do końca wiem, co się dzieje w dyskotekach? A pan jest takim bywalcem dyskotek i specjalistą od obcinania uszu czy zażywania amfy?".

Premiera trudno się atakuje z jeszcze jednego powodu. Panuje niepisany zwyczaj, że posłowie bronią swego lidera. Gdy Tuskowi ktoś przerywa, dogaduje, zaraz odzywa się Ewa Kopacz, Krystyna Skowrońska albo Jerzy Fedorowicz, i nawołują, że tak przecież nie wypada. 21 maja 2010 r. Tusk właśnie przedstawił informację o sytuacji na terenach objętych powodzią.

Z trybuny próbuje dogryźć mu Piotr Polak z PiS: „Gdzie pan premier był przez dwa dni? Polacy widzieli pana nomen omen w Pałacyku na Wodzie w Łazienkach Królewskich (inaugurowano tam kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego – red.). Tylko, że nie przeciwdziałanie powodzi i bezpieczeństwo było tematem spotkania...".

„Daj spokój, to jest słabe" – wołał z ław Jakub Rutnicki, bramkarz drużyny piłkarskiej, w której grywa Tusk.

Ale i Tuska można nadgryźć. Tak było na przełomie roku, po grudniowej, kompromitującej wpadce kolei państwowych. 4 stycznia w Sejmie dyskutowano nad odwołaniem ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka. Z Tuska kpił Wiesław Szczepański z SLD: „Mamy okres świąteczny, wręczę panu mały prezent – oryginalny krawat chińskich kolei szybkich prędkości" (wesołość na sali). Stefan Niesiołowski: „Błazny". Głos z sali: „To już drugi, bo pierwszy syn mu przyniósł" – (Michał Tusk, który pisze w „Gazecie Wyborczej" o transporcie, pojechał do Chin na wyjazd zorganizowany przez PKP – red.). (wesołość na sali). Głos z sali: „Dla nas też pan ma?". „Mam tylko jeden – kontynuował polityk SLD. – Panom mogę dać płytę".

Takich drwin z szefa rządu jak podczas tamtej debaty dawno nie było. Tusk: „Czuję się w obowiązku wytłumaczyć, dlaczego uważam, że minister Grabarczyk powinien zostać na tym stanowisku. Głos z sali: „To jest drugi premier, proszę pana". Głos z sali: „Bo on jest kolegą".

Tusk na początku roku przeżywał ciężkie chwile, o czym w nieoficjalnych rozmowach mówili politycy PO. Na pewno to, co wydarzyło się wokół Grabarczyka, nie podnosiło go na duchu. Tym bardziej że po sejmowym głosowaniu nad przyszłością ministra infrastruktury PO zaliczyła wstydliwą wpadkę. Gdy pasażerowie wchodzili przez okna do pociągów, uratowany w głosowaniu Grabarczyk dostawał kwiaty od posłanek Platformy. Ten bukiet zresztą odbija się czkawką Platformie do dziś. 16 marca. Dyskusja dotyczy systemu ubezpieczeń. Grzegorz Raniewicz z PO wygłasza pean na cześć ministra Michała Boniego: „Takiej determinacji, próby uzdrowienia dawno nie widziałem na scenie politycznej".

„Jeszcze kwiatki" – pokrzykuje z ław posłanka PiS Małgorzata Sadurska.

Ale przy głośnych albo ważnych sprawach, które omawia Sejm, nie zawsze jest dowcipnie albo złośliwie. Bywa brutalnie, naprawdę nieprzyjemnie. W pyskówkach pierwszy jest Stefan Niesiołowski z PO, niezależnie od tego, czy siedzi na sali, czy w fotelu wicemarszałka Sejmu. 21 października 2010 r. Dyskusja dotyczy napaści na łódzkie biuro PiS, w którym zginął działacz tej partii Marek Rosiak.

Przemawia Jarosław Kaczyński: „Jeżeli mamy przyjąć zasady pani de Barbaro, specjalistki od socjotechniki, te słynne wypowiedzi mówiące o tym, że z najuczciwszego człowieka można zrobić kanalię, a z kanalii – uczciwego człowieka, jeśli ktoś stosuje odpowiednią socjotechnikę. Widzę, że panu Niesiołowskiemu się to podoba".

Niesiołowski z ław: „Odczep się ode mnie".

Kaczyński: „Jeszcze raz przypominam panu, że my nie jesteśmy po imieniu".

Niesiołowski: „Ale byliśmy".

Kaczyński: „Kiedyś byliśmy, rzeczywiście, ale później się pan stoczył".

Niesiołowski ciosy poniżej pasa regularnie wymienia z posłem PiS Markiem Suskim. Marcowa debata o polityce zagranicznej.

Niesiołowski: (do Suskiego – red.) „Darowałby pan sobie te komentarze, panie pośle, bo pan przeszkadza".

Suski: „Pan też by sobie darował komentarze".

Niesiołowski: „Upominam pana posła Suskiego, proszę o uspokojenie się".

Suski: „Pan to siebie może upominać. Powinien pan złożyć dymisję z funkcji marszałka, bo to wstyd".

Niesiołowski: „Czy pan jest człowiekiem dobrze wychowanym, czy prostakiem? Zdaje się to drugie".

Suski: „Od pana się uczę".

Niesiołowski: „Proszę mówić, panie ministrze, bo pan poseł Suski ma jakiś atak szału".

Suski: „Mam dobrego nauczyciela".

Mówcy wieczorową porą

Gdy wypalają się gorące spory, partyjni liderzy są już w domach, na mównicę wkraczają posłowie z oświadczeniami. Zazwyczaj przemawiają wieczorem do prawie pustej sali. A czasem bywają to wystąpie-nia oryginalne. 8 lipca 2010 r. na trybu nie Artur Górski z PiS: „9 października nasze chorągwie zajęły Kreml. W ten sposób wojsko Rzeczypospolitej po raz ostatni stanęło mocną stopą w Moskwie. Takie były owoce wiktorii kłuszyńskiej stanowiącej pierwszy krok do wymarzonej przez Żółkiewskiego unii dwóch państw słowiańskich. Szkoda, że ten wielki projekt został zmarnowany przez politykę polską. Dziękuję".

Głos z sali: „Fantastyczne".

Przejrzeliśmy stenogramy wszystkich posiedzeń Sejmu z ostatnich 16 miesięcy. Okazało się, że niemal wszystkie głosy – choć przecież nierejestrowane przez mikrofony – są odczytane i przypisane do autorów. Jak to możliwe?

Poseł Górski potrafi wprowadzić trochę wigoru nawet w trakcie drętwych punktów programu. 29 kwietnia 2010 r. marszałek Grzegorz Schetyna czyta uchwałę w 700. urodziny Kazimierza Wielkiego: „Sejm Rzeczypospolitej przekonany o szczególnym znaczeniu panowania króla Kazimierza Wielkiego dla wszechstronnego rozwoju Polski oddaje hołd jego pamięci.

Górski woła z ław poselskich: „Niech żyje monarchia!

Tematy historyczne to konik dla wielu posłów. 23 lipca 2010 r., oświadczenie na koniec poselskiego dnia wygłasza Jerzy Gosiewski z PiS: „W przeddzień 600. rocznicy bitwy pod Grunwaldem w dniu 11 lipca br. w Janowie w powiecie nidzickim, kilkadziesiąt kilometrów od Grunwaldu, już po raz czwarty odbyła się wystawa koni zimnokrwistych. (...) Wśród ogierów najwięcej punktów – 49,5 – zdobył Pacha de Lagrande Romana Szultka z Sąpolna, woj. pomorskie, drugi, z 49 punktami, był ogier Sułtan, czempionką publiczności została klacz Gondola.

Wicemarszałek Jerzy Wenderlich: „Chcielibyśmy wszyscy, żeby i klacz Gondola, i ogier Sułtan utrzymywali dalej taką formę, o jakiej pan nam tu tak pięknie opowiedział. Ja sobie nie wyobrażam tego posiedzenia, gdyby pan nie wygłosił tego oświadczenia".

Gosiewski: „Bitwa pod Grunwaldem bez koni nie wiadomo, jak by się skończyła".

Wenderlich: „Racja jest po stronie pana posła".

Obok historii i zwierząt ważne miejsce w oświadczeniach poselskich na koniec dnia zajmuje folklor. 22 lipca 2010 r., przemawia Jadwiga Wiśniewska z PiS: „Mam zaszczyt wygłosić oświadczenie z okazji jubileuszu 35-lecia gminnego Zespołu Pieśni i Tańca Koziegłowy" (...).

Wicemarszałek Wenderlich: „Trochę się rozmarzyłem. Gdyby choć część tych sukcesów co zespół Koziegłowy osiągnął nasz Sejm, mielibyśmy dużo lepszą opinię w oczach wyborców. Myślę też, że zespół Koziegłowy pojawi się w Sejmie i coś nam zagra, a przede wszystkim zadedykuje coś panu posłowi Kani".

Andrzej Kania z PO natychmiast reaguje na uwagę: „Tak się składa, że ja mam także, panie marszałku, o jubileuszu zespołu kurpiowskiego. (...) Chciałbym przedstawić Regionalny Zespół Pieśni i Tańca Zawady, który w tym roku obchodzi 80-lecie istnienia (...).

Wenderlich: „W podobnych proporcjach jak zespołowi Koziegłowy składamy gratulacje zespołowi Zawady. Niech grają, tańczą, śpiewają.

Kania: „Czy mogą także odwiedzić nasz parlament?".

Wenderlich: „Oczywiście, będzie nam bardzo miło".

Błogą pogawędkę postanowił przerwać Tadeusz Iwiński z SLD: „Jak przyjadą, to co będzie robił Sejm?".

Ale poseł Kania nie dał się zagonić do narożnika: „Oni będą tańczyć, panie pośle, a my będziemy pracować!".

Po głosach ich poznacie

„Szanowny Panie, W odpowiedzi na Pana pytania informuję, iż wypowiedziami spoza mikrofonu, tzw. głosami z sali, oraz informacjami dotyczącymi tego, co dzieje się na sali obrad, a czego nagranie nie rejestruje, zajmuje się stenografistka. Nanosi zanotowane wypowiedzi na tekst stenogramu. Ostatecznej redakcji tekstu dokonuje redaktor merytoryczny, który ponownie zesłuchuje nagranie, sprawdza i poprawia pisownię nazw, nazwisk, czasami wtrąceń w obcych językach. Osoby zatrudnione na ww. stanowiskach to pracownicy z wieloletnim doświadczeniem. Biuro Prasowe Kancelarii Sejmu"

Tekst z dodatku Plus Minus

, maj 2011

Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany
Kraj
Posłowie napiszą nową definicję drzewa. Wskazują na jeden brak w dotychczasowym znaczeniu
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii