Do litanii problemów Platformy dochodziły wewnętrzne spory partyjne o przywództwo między Donaldem Tuskiem a Grzegorzem Schetyną, a wcześniej również Jarosławem Gowinem i innymi liderami PO, którzy zostali wypchnięci z partii. Jedynym, który potrafi trwać w opozycji do Donalda Tuska i nie dać się całkiem zmarginalizować, wciąż jest Grzegorz Schetyna. Za silny, by politycznie umrzeć, za słaby, żeby zwyciężyć. Przegrał wprawdzie przewodzenie strukturom PO na Dolnym Śląsku, stracił kierownicze miejsce w partii, ale wciąż jest jednym z jej najważniejszych polityków i jednym z najważniejszych polityków na scenie politycznej. Ostatnimi czasy wydawało się, że tylko Grzegorz Schetyna w PO ma w sobie wolę walki. Bo Platforma zaczęła się rysować jako „ciamciaramcia", jak mówił onegdaj Roman Giertych.
Wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej trafił się Platformie w dobrym momencie. Kolejne exposé premiera i wystąpienia sejmowe podległych mu ministrów ocenianie były chłodno. Gołym okiem widać, że Donald Tusk nie ma w sobie tej energii, którą miał w pierwszych latach rządzenia. I trudno się dziwić premierowi, który trwa u władzy już ponad siedem lat i doprowadził swoją partię do wielu prestiżowych zwycięstw.
Odbudować partię ?z prezydentem
Wydawało się, że ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego były ostatnią, minimalną, ale jednak, wygraną PO. W zwycięstwo w wyborach samorządowych sami członkowie Platformy nie wierzyli. Dzisiaj sytuacja uległa odwróceniu. PO musi się zmienić. Umarł król, niech żyje król! Czas Donalda Tuska skończył się w polskiej polityce. Przynajmniej na dwa i pół roku. Partia uwolniona spod hegemonicznego jarzma Donalda Tuska ma szansę na nowe otwarcie. Po jednym ze swoich exposé premier cytował Cypriana Kamila Norwida: „Wolni ludzie, tworzyć czas!". Dzisiaj członkowie PO mogą powtórzyć te słowa po swoim – jeszcze – liderze.
„Nasz premier" staje się jednym z najważniejszych polityków na świecie. A Polacy są narodem niedowartościowanym. Sukces Tuksa łechce nasze ego. Sam Donald Tusk wie, że również Platforma dostała wielką szansę. Teraz wystarczy tylko tego nie zepsuć. Partia może się odbudować pod rozsądnym, przewidywalnym przywództwem. Przywództwem, które nie może czarować wyborców nierealistycznymi obietnicami, ale musi skupić się na konkretach. Nowy lider PO powinien najpierw ułożyć partię, nie szczuć na siebie frakcji, jeśli chce, żeby PO wygrała wybory w 2015 roku. Z małą pomocą prezydenta Bronisława Komorowskiego, który również ma klarowną wizję rządu i Polski, a który od dłuższego czasu był jedynym pewnym atutem partii.
Donald Tusk musi liczyć się z prezydentem, wskazując kandydata na premiera i dokonując zmian w rządzie. Może trzeba będzie niektórych przywrócić do rządu, kiedy inni dopełnią „ostatniej misji". Prezydent przyklasnąłby ochoczo tak daleko idącym zmianom. A przecież to dopiero początek drogi po kolejne cztery lata koalicji PO–PSL. Czas na nowe otwarcie. Liderem partii nie może być osoba sterowana z tylnego siedzenia. Takie scenariusze w polskich warunkach zawsze kończyły się fatalnie. Rząd PO–PSL potrzebuje nie technicznego premiera, osoby z zewnątrz, ale naturalnego lidera. Kogoś zakorzenionego w strukturach PO. Kto będzie potrafił skonsumować osobisty sukces Tuska i przełożyć go na sukces partyjny. Jedno jest pewne – im dłużej będzie trwał spektakl pt. „AAA Partia szuka nowego Donalda Tuska", tym bardziej wzrasta ryzyko, że Platforma może się narazić na śmieszność. I powrócić do stanu sprzed „euforii narodowej".
Dzisiaj Donald Tusk może Polakom mówić: „Rządziliśmy tak dobrze, że doceniła nas cała Europa". Opozycji będzie bardzo trudno zaprzeczyć temu przekazowi. Również PiS, SLD, Twój Ruch i inne partie opozycyjne mają utrudnione atakowanie urzędującego jeszcze Tuska i PO, kiedy rzeczywiście mają prawo cieszyć się niezaprzeczalnym sukcesem.