Sojusznikom Kremla mówiono, że "Rosja jest tu na zawsze". Teraz uciekają z Ukrainy

Ukraińcy, którzy współpracowali z Rosjanami na okupowanych terenach w obwodzie charkowskim uciekają z miast w obawie przed karami za kolaborowanie z wrogiem.

Publikacja: 15.09.2022 07:47

Sojusznikom Kremla mówiono, że "Rosja jest tu na zawsze". Teraz uciekają z Ukrainy

Foto: AFP

Czytaj więcej

Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 203

Dowody pochodzące z nowo odzyskanych terytoriów wskazują, że rosyjskie wojska regularnie stosowały przemoc, aby stłumić wszelkie lokalne sprzeciwy i utrzymać kontrolę. Jednocześnie niektórzy twierdzą, że witali i pomagali Rosjanom. Inni wysłuchiwali zapewnień prorosyjskich urzędników, że są tam na zawsze i zdecydowali się na współpracę lub po prostu próbowali żyć spokojnie pod rosyjską władzą.

Dla lokalnych sojuszników Moskwy nagły odwrót sił rosyjskich, które oddały niektóre wsie i miasteczka przy niewielkim oporze, był zwrotem graniczącym ze zdradą.

- Wszyscy mówili nam, że teraz jesteśmy tu, nie macie się czego bać" - powiedziała Irina, wspominając obietnice urzędników wysłanych przez Moskwę. Jak powiedziała, podjęła pracę w dziale księgowości nowej administracji lokalnej zainstalowanej przez Rosję. - Pięć dni temu mówili nam, że nigdy nie wyjadą. A trzy dni później byliśmy pod ostrzałem... Nic nie rozumiemy - dodała.

Czytaj więcej

Jewgienij Prigożyn zastąpi Siergieja Szojgu? Analiza think tanku z USA

Przez miesiące Rosja mówiła ludziom w okupowanych regionach Ukrainy, że jest tam na stałe. Wprowadzono rubla, emerytom powiedziano, że dostaną rosyjskie emerytury, a prorosyjskich mieszkańców zatrudniono w szeregach urzędów.

- Fakt jest oczywisty, że Rosja nigdy nie wyjedzie - deklarował Andriej Turczak, lider rządzącej Rosją partii Jedna Rosja, podczas wizyty w Kupiańsku w lipcu. - Rosja nigdy stąd nie wyjdzie. A wszelka niezbędna pomoc zostanie udzielona - mówił.

Teraz odwrót Rosji zadał druzgocący cios wizerunkowi rosyjskich sił zbrojnych i Kremla wśród ich najbardziej chętnych zwolenników na Ukrainie.

Ukraina zobowiązała się do wyłapywania mieszkańców, którzy kolaborowali z rosyjską armią lub współpracowali z zainstalowanymi przez Rosjan rządami. Grozi za to do 15 lat więzienia. Prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział w środę, że siły ukraińskie starają się wykorzenić "pozostałości okupantów i grup sabotażowych" w odzyskanych miastach i wsiach obwodu charkowskiego.

W Biełgorodzie, rosyjskim regionie graniczącym z Charkowem, biuro gubernatora poinformowało, że prawie 1400 osób przebywa w tymczasowym obozie po przekroczeniu granicy z Ukrainy. Wiele z nich to rodziny z dziećmi, które uciekły przed walkami. Kolejne setki osób prawdopodobnie przebywają w wynajętych mieszkaniach lub u krewnych.

- Ludzie wierzyli Rosjanom, którzy mówili, że nas nie zostawią. Nagle się wycofali. Kilka miesięcy próbowali zdobyć całe to terytorium, a później porzucili je w dwa dni - mówi 44-letni Aleksander, który uciekł wraz z żoną i synem.

Mężczyzna nie pracował dla Rosji i nie był zatrudniony od początku wojny. Chciał opuścić swoją wioskę, która w pierwszych dniach wojny szybko padła łupem Rosji, ponieważ "nie miał ani pracy, ani szkoły". Planował wraz z rodziną dołączyć do brata w Polsce, ale został ranny i uciekł do krewnego w Rosji.

Wyjechali, jak mówi, nie dlatego, że sprzeciwiali się powrotowi do władzy ukraińskiej, ale z powodu zagrożenia ze strony wojny. - Doprowadzało nas to do histerii - powiedział. - Znosiliśmy to tak długo, jak mogliśmy - dodał.

Podobnie jak inni, prosił, aby nie identyfikować go po nazwisku. Obawiał się, że może być postrzegany jako zdrajca za to, że uciekł do Rosji. Powiedział, że wciąż ma nadzieję na powrót do domu, aby odwiedzić swoich rodziców na Ukrainie.

- Powinniśmy byli wyjechać wcześniej - powiedział Siergiej, chłopak Iriny, który pracował na lokalnej kolei. Powiedział, że trudno jest teraz znaleźć jakiekolwiek miejsce na nocleg w Biełgorodzie, gdzie od początku wojny przeniosły się tysiące ludzi.

Irina i Siergiej oboje powiedzieli, że nadal wspierają Rosję w wojnie, ale mają mniejszą wiarę, że może ona chronić zwolenników na Ukrainie.

- Teraz martwię się o ludzi w Chersoniu i Zaporożu - powiedziała Irina, odnosząc się do regionów w południowej Ukrainie również okupowanych przez Rosję. - Im również mówi się "Nie odejdziemy". Ale jeśli spojrzeć na to, co stało się pod Charkowem, to nikt nie może powiedzieć, co stanie się jutro - dodała.

Dowody pochodzące z nowo odzyskanych terytoriów wskazują, że rosyjskie wojska regularnie stosowały przemoc, aby stłumić wszelkie lokalne sprzeciwy i utrzymać kontrolę. Jednocześnie niektórzy twierdzą, że witali i pomagali Rosjanom. Inni wysłuchiwali zapewnień prorosyjskich urzędników, że są tam na zawsze i zdecydowali się na współpracę lub po prostu próbowali żyć spokojnie pod rosyjską władzą.

Dla lokalnych sojuszników Moskwy nagły odwrót sił rosyjskich, które oddały niektóre wsie i miasteczka przy niewielkim oporze, był zwrotem graniczącym ze zdradą.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Protesty w Izraelu. Tysiące demonstrantów żąda porozumienia z Hamasem
Konflikty zbrojne
Nocny nalot na Zachodnim Brzegu. Wojsko izraelskie zabiło trzech Palestyńczyków
Konflikty zbrojne
Wołodymyr Zełenski mówi o nowym etapie wojny z Rosją
Konflikty zbrojne
Ukraina nie otrzyma szybko zachodniej broni. Kiedy sprzęt i amunicja trafią na front?
Konflikty zbrojne
Gen. Waldemar Skrzypczak: Do końca wojny Ukraińcy nie osiągną przewagi nad armią rosyjską
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił