Kawałeczek drzewa wielkości kilku milimetrów został przeniesiony na okręt w lutym 2020 roku. Znajdował się wewnątrz metalowego krzyża z XIX wieku, a ten z kolei – w specjalnej zrobionej metalowej arce. Całość umieszczono w okrętowej cerkwi.
Według nieoficjalnych informacji, relikwię kupili nienazwani „mecenasi” za 40 milionów dolarów. – Znajdowała się w katolickim kościele, została kupiona przez moskiewskich mecenasów, którzy chcieli pozostać anonimowi. Właśnie zgodnie z ich wolą przekazano ją flocie – tłumaczył dwa lata temu protojerej Siergiej z Symferopolskiego Okręgu Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.
Nie wiadomo, czy ktokolwiek próbował ratować relikwię z pokładu tonącego krążownika.
Publicysta Aleksandr Niewzorow (który z powodu prześladowań w Rosji uciekł do Izraela) twierdzi, że całość do sztabu Floty Czarnomorskiej przywiózł Siergiej Stiepaszyn. Rosyjski polityk był poprzednikiem Władimira Putina na stanowisku premiera (w 1999 roku), a potem wieloletnim prezesem rosyjskiej Izby Obrachunkowej (odpowiednik polskiego NIK-u). Stiepaszyn ma stopień generała służb specjalnych.
Do dziś nie wiadomo, dlaczego ofiarodawcy chcieli by relikwia znalazła się na okręcie wojennym, a nie w cerkwi. Przy czym jedenaście soborów i monastyrów w Rosji (najwięcej spośród państw świata) twierdzi, że posiada szczątki Krzyża Świętego. Nigdy też nie ujawniono kościoła w którym kupiono relikwię. Protojerej Siergiej tłumaczył, że udało się to z powodu „zamykania świątyń na Zachodzie”, takie tłumaczenie budzi jednak znaczne wątpliwości. Nic bowiem nie wiadomo, by w ostatniej dekadzie jakikolwiek kościół sprzedał posiadaną resztkę Krzyża. Ponieważ nieznane jest źródło pochodzenia, można wątpić w prawdziwość relikwii.