I trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: wówczas ranga złotego medalu mistrzostw Europy była wyższa, Afryka się jeszcze sportowo nie obudziła, Karaiby nie produkowały seryjnie fantastycznych sprinterów i właściwie tylko Amerykanie korygowali hierarchię ustaloną na Starym Kontynencie.
Lekkoatletykę uznawano za królową sportu, na mecz z Amerykanami na Stadionie Dziesięciolecia przyszło 100 tys. ludzi (właśnie mija od tego wydarzenia 60 lat), Memoriał Janusza Kusocińskiego był sportowym świętem całej Polski, a piłkarze mogli tylko pozazdrościć sławy i szacunku takim gwiazdom jak Edmund Piątkowski, Zdzisław Krzyszkowiak czy Józef Szmidt. Irena Szewińska i kolejne pokolenia przyszły już na gotowe – lekkoatletyka była w sercach kibiców.
Teraz znów się cieszymy, dwa lata temu Polacy wygrali klasyfikację medalową w Amsterdamie, zdobyli 12 medali, w tym 6 złotych, ale trzeba pamiętać, że kilka tygodni później, podczas igrzysk w Rio de Janeiro przełożyło się to tylko na trzy olimpijskie krążki, w tym jedno złoto Anity Włodarczyk.
Dziś poza igrzyskami olimpijskimi najważniejszą imprezą są mistrzostwa świata (trudno uwierzyć, że aż do roku 1983 ich nie było), a tam o sukcesy dużo trudniej. W niektórych konkurencjach bywa, że mistrz Europy nawet w pełni formy, z trudem wchodzi do finału.