Dobrze pamiętam z Sopotu nastolatka, który w roku 2004 wygrywał nad polskim morzem swój pierwszy zawodowy turniej. Zwrócił uwagę niesamowitym liftowanym forhendem, ale przede wszystkim nieśmiałością i kindersztubą. O rozmowę było trudno, bo mówił tylko po hiszpańsku. Gdy zauważyliśmy, że autografy podpisuje prawą ręką, a gra lewą, i zapytaliśmy, skąd ta tenisowa leworęczność, lekko się zaczerwienił i odpowiedział, że tak jest lepiej dla jego gry.
Rok później był już pierwszy wielkoszlemowy triumf w Paryżu i właśnie wtedy pojawiły się przepowiednie, że co prawda cała armada hiszpańskich graczy podbijała Roland Garros, grając z niesamowitą rotacją (Sergi Bruguera, Juan Carlos Ferrero, Albert Costa, Carlos Moya, by wymienić tylko zwycięzców), ale Nadal to jętka jednodniówka, bo nikt nie wytrzyma gry tak wyniszczającej dla samego siebie. Najdalej w tym czarnowidztwie poszedł Andre Agassi, wypowiadając pamiętne zdanie: „Nadal wystawia swemu ciału czeki, których ono nie będzie w stanie spłacić".
Może właśnie dlatego, że ta przepowiednia okazała się tak nietrafiona, Agassi pytany dziś, kto jest najwybitniejszym tenisistą w historii, bez wahania odpowiada: Nadal.
W czasach, gdy grają Roger Federer i Novak Djoković, taka opinia oczywiście jest kontrowersyjna, bo Szwajcar to artysta, który sprawia wrażenie, że wszystko przychodzi mu bez trudu, a Djoković w dobrej formie na kortach syntetycznych bywa tak samo perfekcyjny jak Hiszpan na ceglanej mączce.
Szacunek dla Nadala ma jednak nie tylko sportowe podstawy. Już kilka razy w trakcie jego kariery wydawało się, że późno, bo późno, ale proroctwo Agassiego jednak się spełni i Nadal z obolałymi kolanami definitywnie zakotwiczy na rodzinnej Majorce, gdzie zbudował tenisową akademię. Podobno najczarniejsze myśli przychodziły mu do głowy po kontuzji tej wiosny, gdy nie wygrywał i jedną z porażek skwitował dosadnie („Katastrofa").