W połowie lat 90. byłem wraz z grupą dziennikarzy ze Wschodu w Stuttgarcie na zaproszenie gospodarzy. – Do tej pory żyłam w przekonaniu, że to my wygraliśmy wojnę – zwierzyła mi się rosyjska Żydówka przytłoczona bogactwem zachodnich Niemiec, które miała szansę zobaczyć pierwszy raz w życiu, w czasie gdy przechodziła już na emeryturę.
Ja, urodzony ponad 20 lat po wojnie, podziwiając w mojej warszawskiej dzielnicy nieliczne, ale piękne wille, tak różne od dominujących wokół klockowatych bloków, nie mogłem się uwolnić od myśli: Ostały się, bo w czasie okupacji mieszkali w nich Niemcy.
Przeczytaj też komentarz Michała Szułdrzyńskiego: Oddajmy im hołd o Godzinie „W”
Wciąż dręczy mnie myśl, jak to było możliwe, że zbrodniarze, odpowiedzialni za wymordowanie tysięcy Polaków, tacy jak Heinz Reinefahrt, spokojnie doczekali ostatnich dni jako szanowani obywatele czy podziwiani fachowcy. Teraz skłonność do rozliczeń jest duża, ale sprawcy mają po sto lat, i nie są to ci najważniejsi. Smutna konstatacja: na sprawiedliwość jest prawie zawsze za późno.
Musimy z tym bagażem żyć i starać się nie obciążać nim stosunków z Niemcami, naszym najważniejszym partnerem w Europie. Niezbędna jest jednak wiedza i wrażliwość po drugiej stronie.