Polacy byli, są i będą bardzo mocno podzieleni politycznie. Ale dziś od tych podziałów ważniejsza jest zdolność do współdziałania, bo tylko tak można walczyć z pandemią i jej skutkami. Bez próby odbudowy elementarnego społecznego zaufania, bez poczucia odpowiedzialności milionów Polaków, koronawirus zniszczy nasze państwo i nas samych. Dlatego premier nie apelował, by go wszyscy zaczęli lubić – doskonale wie, że część sympatyków opozycji będzie uważała go za przeciwnika i wroga. Apelował o poczucie społecznej solidarności – stosujcie się do zaleceń sanitarnych nie z miłości do rządu, ale w trosce o bezpieczeństwo i zdrowie swoje, swoich rodziców, dziadków, babć, krewnych, znajomych i sąsiadów.
W tym sensie przemówienie Morawieckiego było inne niż wiele wcześniejszych. Choć kilka razy premier rytualnie złajał opozycję, zdobył się na podziękowanie dla PSL czy Lewicy za pomysły na walkę z pandemią. Premier rozumie, że koronawirus jest zagrożeniem nie tylko dla rządzącej prawicy czy popularności jego samego, ale może podważyć zaufanie do całej klasy politycznej, a nawet zniszczyć państwo.
Ataki opozycyjnych posłów na szefa rządu były zatem krótkowzroczne. Oczywiście to święte prawo opozycji, by krytykować rząd i premiera, przypominać jego nietrafione prognozy czy też pochopne ogłoszenie przed wakacjami zwycięstwa nad koronawirusem. Ale równocześnie dziś partie przeciwne PiS znalazły się w potrzasku – społeczny gniew, gdyby pandemia rozszalała się na dobre, a państwo nie zdało egzaminu – niekoniecznie przełożyłby się na wzrost poparcia właśnie dla nich. Strategia „im gorzej, tym lepiej" w tym przypadku może się okazać nie tylko dla opozycji, ale też i dla Polski, zabójcza.
Zresztą, patrząc na stan pisowskich kadr, przy wszystkich zastrzeżeniach do Morawieckiego, naprawdę ciężko znaleźć w obozie władzy kogoś, kto miałby na tyle zarządczej biegłości i menedżerskiego doświadczenia, by okiełznać państwo walczące z koronawirusem.
Premier zdaje się mieć świadomość, że walczy o wszystko. Próbując po swojemu wyciągać rękę do opozycji, stając się twarzą walki z koronawirusem, ryzykuje całą swoją polityczną karierę. Albo udowodni, że potrafi być liderem w tych ciężkich czasach, albo polegnie. Problem w tym, że ma dziś wrogów nie tylko w PO, Lewicy czy Konfederacji, ale też wewnątrz własnego ugrupowania. Słuchając Ryszarda Terleckiego, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w PiS silna jest pokusa pójścia na totalną wojnę z opozycją czy środowiskami lekarskimi – to stała metoda polityczna tej partii. Widząc akcję CBA przeciwko Ryszardowi K. i Romanowi Giertychowi akurat w tej chwili – nagle po tylu latach śledztwa – rozumiemy doskonale, że są w PiS siły, które uważają, że da się przykryć koronawirusa rozmaitymi wrzutkami i starymi wojnami. Jak choćby tą prowadzoną z gender i LGBT.