To jest perspektywa nie tylko wyjścia z rządu Solidarnej Polski, ale przede wszystkim stopniowego opuszczania przez nasz kraj Unii Europejskiej. Być może jeszcze nie jutro, nie w tym roku, nie w tej kadencji (któż chciałby stracić diety europosła?), ale w przyszłości.
Solidarna Polska chce grać tym postulatem na scenie wewnętrznej – zarówno w środku Zjednoczonej Prawicy, jak i w relacjach władza-opozycja. W tej grze polityczni przyjaciele ministra sprawiedliwości nie pogardzą żadna kartą: ani łzawym tonem wiceministra Michała Wójcika na temat obrony suwerenności, ani rozniecaniem fobii antyniemieckiej, ani wizją „targów na których można sobie wybrać dziecko do adopcji”, ani obsesyjnym atakiem na mniejszości seksualne. Wobec tak przedstawionych zagrożeń należy się dziwić, że do tej pory środowisko Ziobry z nim samym i rodziną, nie wyjechało jeszcze gdzieś dalej, poza Wspólnotę Europejską. „Niemieccy ministrowie grają w tym wiodącą rolę, mają przekonanie o własnej wyższości i chcą narzucać swoje przekonania innym narodom, w tym Polsce.(…) To Polacy powinni decydować czy małżeństwa gejowskie powinny adoptować dzieci. ” – mówił Zbigniew Ziobro. A wiceminister Janusz Kowalski rzucił krótko: „Weto, albo śmierć!”.
Teza całej konferencji (czysto partyjnej, choć zorganizowanej w ministerstwie sprawiedliwości), jest oczywista: „jeśli nie powstrzymamy Unii przed obroną praworządności w naszym kraju, to Polska będzie musiała przestrzegać prawa o wychowywaniu dzieci przez pary homoseksualne”. Ponieważ z sondaży wynika, że jest to jedyny postulat światopoglądowy z kategorii praw człowieka, którego Polacy w większości nie popierają – ekipa ziobrystów postanowiła grać nim w sprawach budżetu. To działanie rodem z podręczników czarnego PR i politycznej manipulacji.
Minister sprawiedliwości użył wszystkich środków. Zaszantażował premiera moralnie, posługując się słowami Jarosława Kaczyńskiego, zignorował obecność w koalicji Porozumienia Jarosława Gowina, które nie zgadza się na weto, grubymi słowami obrzucił Unię i położył na szali własną obecność w obozie władzy. Ale czy to wystarczy by odwojować straconą pozycję w Zjednoczonej Prawicy i przebić pomysły ministra Przemysława Czarnka na zmiany w edukacji?