Jeżeli, jak sądzi wielu, Angela Merkel twardo negocjowała warunki brexitu, aby zniechęcić inne kraje UE do pójścia śladem Londynu, a Emmanuel Macron ją w tym wspierał, aby zniechęcić Francuzów do głosowania na Marine Le Pen i jej eurosceptyczny program, to udało im się koncertowo. Na kilka dni przed upływem okresu przejściowego, w którym królestwo jeszcze stosuje unijne regulacje, choć już do samej Unii nie należy, Wielka Brytania pogrąża się w coraz większej zapaści.
Jej najbardziej namacalnym obrazem jest wielokilometrowy korek ciężarówek w Dover i starcia zdesperowanych kierowców z policjantami. Ten chaos spowodowały informacje o pojawieniu się nowej odmiany koronawirusa, a także wyścig spedytorów, aby dostarczyć z kontynentu jak najwięcej towarów, zanim 1 stycznia skończy się wolny handel.
Na tydzień przed Nowym Rokiem wciąż nie ma bowiem umowy o przyszłej współpracy między Unią i Wyspami. I choć wiele wskazuje na to, że rzutem na taśmę uda się ją zawrzeć, to będzie to porozumienie mało ambitne, wzorowane na układzie, jaki Bruksela zawarła z Kanadą, z którą ma dziesięciokrotnie mniejsze obroty handlowe. Nie będzie zatem likwidacji wszystkich ceł (w szczególności na żywność) i czasochłonnych kontroli na granicy, przez co kolejki w Dover nie znikną. Umowa nie obejmie także kluczowych dla brytyjskiej gospodarki usług, w tym finansów.
Porozumienie pozostawia też w zawieszeniu przyszłość procesu pokojowego w Irlandii Północnej. W miarę jak Londyn będzie wprowadzał własne normy sanitarne czy pomocy publicznej, zacznie narastać presja, aby w obronie jednolitego rynku przywrócić na granicy Ulsteru z Republiką Irlandii pełną kontrolę towarów. To droga, która może doprowadzić do takich napięć między katolikami a protestantami, że utrzymanie prowincji w granicach królestwa stanie się problematyczne. Tym bardziej że także Szkoci, zdesperowani skutkami brexitu, masowo stawiają na niepodległość.
Głównym hasłem zwolenników rozwodu z Unią było w referendum w 2016 r. „przywrócenie kontroli nad emigracją". Dziś efekt tej polityki jest zaskakujący: o ile załamała się liczba przyjezdnych z UE (w tym z Polski), o tyle gwałtownie wzrosła liczba przybyłych spoza Europy. To nie ułatwi przywrócenia harmonii kulturowej społeczeństwa i nie zaspokoi popytu gospodarki na wykwalifikowanych pracowników. Przed podobnym dylematem stają też uniwersytety, na których od września będą mogły studiować dzieci tylko najbogatszych mieszkańców kontynentu, bo innych, po likwidacji przywilejów należnych obywatelom Unii, nie będzie na to stać.