Największym kapitałem każdej gospodarki jest ludność. Najlepiej młoda, dobrze wykształcona, mobilna. Ale jak pokazują opublikowane właśnie wyniki najnowszego spisu powszechnego w Chinach, tej brakuje Pekinowi coraz bardziej.
Komunistyczne władze były przekonane, że znalazły cudowny sposób na budowę najpotężniejszego kraju świata. Miała to być mieszanka liberalnego systemu ekonomicznego i autorytarnych metod rządzenia. W ciągu przeszło czterech dekad, jakie upłynęły od wprowadzenia przez Deng Xiaopinga reform rynkowych, udało się katapultować z nędzy do klasy średniej setki milionów Chińczyków. Taka skala awansu społecznego nie miała jeszcze miejsca w historii ludzkości.
Ale pod koniec lat 70., w tym samym czasie, gdy zaczął rodzić się chiński kapitalizm, władze wprowadziły też inny, dotąd nieznany eksperyment: ograniczenie do jednego liczby posiadanych przez Chińczyków dzieci. Limit był egzekwowany drastycznymi, wręcz zbrodniczymi metodami.
Dziś widać, że był to poważny błąd. Chiny, choć wciąż pozostają krajem ludzi relatywnie niezamożnych, szybko się starzeją, a ich ludność za chwilę przestanie rosnąć. Administracyjne restrykcje zostały co prawda sześć lat temu zniesione, ale w państwie jedynaków nie zmieniło to prokreacyjnych zachowań.
To uwalnia kaskadę fundamentalnych problemów – m.in. jak utrzymać bezdzietnych seniorów, z których wielu nie ma emerytury, czy skąd zapewnić tanią siłę roboczą, gwarantującą dotychczas konkurencyjność chińskiej gospodarce.