Przypomnijmy sobie, kto wbił pierwszy gwóźdź do trumny prywatnego lecznictwa: niesławnej pamięci minister Mariusz Łapiński, który za czasów rządów SLD zlikwidował kasy chorych, zalążki finansowej normalności w szpitalach i przychodniach.
Gwóźdź drugi jest zasługą Zbigniewa Religi, ministra zdrowia w rządzie PiS, który w ostatniej reklamówce wyborczej kategorycznie wykluczył możliwość prywatyzacji szpitali. Jednocześnie jego partia zasugerowała, że prywatna służba zdrowia oznacza ni mniej, ni więcej tylko gwałtowny wzrost umieralności wśród rodaków. Populistycznych chwytów w tej kampanii nie brakowało, ale ten był, muszę przyznać, wyjątkowy.
I wreszcie gwóźdź trzeci, czyli posłanka PO Beata Sawicka, która na reformie lecznictwa chciałaby "kręcić lody". Każdy zwolennik wolnego rynku słyszący jej gorszące wypowiedzi mógł tylko załamać ręce i uznać w duchu: "No tak, teraz to już możemy zapomnieć o komercyjnej służbie zdrowia. I to na wiele lat".
Który polityk powie teraz wyborcom prosto w oczy: – Jestem za prywatnymi szpitalami i prywatnymi ubezpieczeniami zdrowotnymi? Kto odważy się stwierdzić, że prywatna służba zdrowia zapewni lepszą i tańszą opiekę ludziom chorym niż obecny system? Żaden, bo większość Polaków nie uwierzy, że taką prywatyzację można przeprowadzić uczciwie. Czekają nas więc kolejne lata podnoszenia składek zdrowotnych, marnowania gigantycznych pieniędzy, niejasnych układów własnościowych w szpitalach, strajków pielęgniarek, frustracji lekarzy i irytacji pacjentów. A także, co być może najważniejsze, łapówek wręczanych chirurgom i ordynatorom.
Populizm i pazerność raz jeszcze wygrały ze zdrowym rozsądkiem.