Wydawałoby się, że republikanie powinni się cieszyć. W niezwykle trudnym dla nich roku wyborczym, gdy przeciw ich kandydatowi przemawiać będzie właściwie wszystko, w swej zbiorowej mądrości wyraźnie poparli Johna McCaina – jedynego chyba polityka tej partii, który ma szansę wygrać w listopadzie. A mimo to konserwatyści, stanowiący twardy rdzeń partii, lamentują, że nominacja McCaina to „początek końca“ republikanów.
Zwycięstwa Mike’a Huckabee’ego w sobotę to także wotum nieufności wobec McCaina. – Jeśli będę miała wybór McCain czy Clinton, zagłosuję na Hillary – zapowiedziała publicystka Ann Coulter, enfant terrible prawicy z USA. Ponieważ była pierwsza dama jest dla prawdziwych konserwatystów „złem wcielonym“, taka zapowiedź równoznaczna jest ze stwierdzeniem: „już sam diabeł lepszy od McCaina“.
Ale właściwie dlaczego? W końcu wielu zachowawczych polityków poparło McCaina, a on sam powtarza w kółko „jestem konserwatystą“. Jest od dawna przeciwnikiem aborcji, przez lata walczył w Senacie z budżetowym marnotrawstwem, jest jastrzębiem w kwestiach bezpieczeństwa narodowego.
Prawica zarzuca mu jednak, że był współtwórcą reformy finansowania kampanii politycznych, która według konserwatystów ogranicza wolność słowa, oraz że jest współautorem projektu ustawy legalizującej pobyt milionów imigrantów w USA. Ale największe zastrzeżenia budzi chyba fakt, że w wielu sprawach McCain współpracował z demokratami przeciwko własnej partii.
Ciekawe, że George W. Bush, nielubiany obecnie przez większość społeczeństwa, cieszy się wciąż szacunkiem konserwatystów, mimo że to on od lat propaguje stworzenie „ścieżki do legalizacji imigrantów“.