Szubrawcy ci (dla niepoznaki zwani posłami) czerpią zdaniem Niesiołowskiego korzyści majątkowe ze sprzedaży obiektów kradzieży, a my im, według wicemarszałka, za łup płacimy (proszę sprawdzić w słownikach znaczenie słowa "paser").
Nie dziwię się, że Niesiołowski pomylił święte oburzenie ze zwykłym opluskwianiem. Sfrustrowało go pewnie, że nie może, jak to jeszcze wczoraj zapowiadał, ukarać "Rz" finansowo, albo przynajmniej poprosić premiera, żeby siedlisko paserów zamknąć. Dawniej bywało lepiej: na przykład w PRL rząd mógł redaktorów każdej gazety wywalić na zbity pysk, kiedy chciał. Dopiero brudna demokracja, cuchnący pluralizm i odrażająca własność prywatna zmieniły ten stan rzeczy, czego Niesiołowski przeboleć nie może.
Swą frustrację wicemarszałek wetuje sobie, obrażając "Rz" sugestią, że "kieruje się wyłącznie dobrem PiS", powinna zmienić tytuł na "Organ PiS" i jest "gazetą partyjną". To też nie dziwi, w końcu gdy za młodu Niesiołowski wojował z komuną, wszystkie gazety były partyjne, i taki ogląd świata mu widać pozostał. Śpieszę go jednak poinformować, że większość udziałów w "Rz" ma koncern brytyjski – czyżby macki PiS oplatały londyńskie City?
Najciekawiej jest jednak, gdy Niesiołowski – pytany, czy "Rz" jest "gazetą opozycyjną" – odpowiada, że "to brednie", bo jest "dziennikiem antyrządowym". Słusznie. Prawdziwie opozycyjny może być tylko dziennik prorządowy albo rządowy. Każdy, komu do głowy przyjdzie rząd krytykować, to nie żaden opozycjonista, tylko zwykły wariat.
Wicemarszałek wykazuje też ciekawe rozumienie prawa: pytany, czemu chce karać "Rz" zamiast posła, który nagrał tajne obrady, odpowiada z rozbrajającą szczerością, że "trudno będzie ustalić, który to poseł". Spodziewamy się więc także ukarania nas za pisanie o morderstwie Papały, bo przecież trudno jest ustalić, który bandzior go zabił.