Dziś niemieckojęzyczna prasa o Polsce. “Wałęsa nie był szpiclem “Bolkiem”" - donosi szwajcarski dziennik “Tagesanzeiger”. Jego warszawska korespondentka Gabriele Lesser podaje jako news, że polski sąd lustracyjny podtrzymał werdykt, iż Lech Wałęsa nie był współpracownikiem SB. A co z książką wydaną przez IPN? Gazeta cytuje jedną opinię - historyka Jerzego Holzera: “IPN jest dziś skorumpowanym politycznie urzędem, który utracił swoją wiarygodność w oczach większości Polaków”. Oczywiście z tekstu pani Lesser nikt nie dowie się, że dwa lata temu Holzer przyznał, iż w latach 60. sam pisał raporty o Niemczech dla wywiadu PRL.

“Frankfurter Allgemeine Zeitung” zbywa publikację IPN: “Książkę czyta się raczej jak polityczny akt oskarżenia, a nie poważną pracę historyczną” - pisze warszawski korespondent Konrad Schuler. Dodaje, że książka “nie przynosi wielu nowych faktów, a poruszenie, jakie od tygodni budzi ona w Polsce, ma związek z tym, że dla prawicy - przede wszystkim prezydenta Lecha Kaczyńskiego, prywatnego wroga Wałęsy ? publikacja stała się okazją, by znów twierdzić, iż Trzecia Rzeczpospolita, wolna Polska po 1989 roku do dziś jest inscenizacją komunistycznych marionetek”. “Süddeutsche Zeitung” pyta dramatycznie w podtytule: “War Lech Walesa ein Spitzel?”. Ale zaraz stwierdza, że spory, które wywołała publikacja IPN w Polsce, nie dotyczą wcale tego, czy Wałęsa był “Bolkiem”. “O wiele zacieklejszy jest spór o wnioski, jakie płyną z książki. Nie chodzi o nic innego, jak ocenę współczesnej polskiej demokracji”. “Handelsblatt” krytykuje publikację Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza. Pisze, że nie dostarczają oni prawdziwych dowodów na to, iż Wałęsa był agentem. “Zamiast tego prezentują zestaw dokumentów, nie sprawdziwszy, jak powstały” - ocenia Reinhold Vetter. A w jaki sposób Vetter zbadał, jak dokumenty sprawdzali Cenckiewicz i Gontarczyk? Może zadzwonił do Władysława Frasyniuka?

Nad winietą “Süddeutsche Zeitung” duży zielony napis: “Birthler contra Gysi - spór o akta Stasi”. W środku na pełnych dwóch stronach wielkiego formatu wywiady. Z Gregorem Gysi, postkomunistą oskarżanym na podstawie dokumentów Stasi o donoszenie enerdowskiej bezpiece, oraz z Marianne Birthler, szefem urzędu do spraw akt Stasi (czyli odpowiednika naszego IPN). Gysi przekonuje, że w czasach NRD był tylko adwokatem i krytykuje dokumenty, które wskazują, że współpracował jako agent. Pani Birthler udowadnia, że można uznać Gysiego za agenta, choć - jak zaznacza - dokumenty wskazujące na jego rejestrację są nietypowe i przy ich wypełnianiu popełniono błędy.

Tym razem nikt nie przedstawia sporu lustracyjnego jako zemsty państwowego urzędu na liderze lewicowej opozycji. O wszelkich niuansach akt mówi się chłodno i fachowo. Nastrój rzeczowości i powagi. Nie to co nad Wisłą