Pisze, że nie chce wybierać między wizją świata "GW" i Adama Michnika a wizją: PiS, "Rzeczpospolitej" i Bronisława Wildsteina, w której "wszyscy (poza naszymi) byli agentami lub aferzystami (co najwyżej komuś nie da się tego udowodnić)".
Drogi Piotrze, ponieważ odnoszę wrażenie, że Twoja opinia na temat poglądów moich tudzież orientacji gazety, w której pracuję, wynika z lektury "Wyborczej" właśnie, chciałbym Ci parę rzeczy wyjaśnić. Fakt, że jako gazeta nie uważamy PiS za gorszy PZPR, nie oznacza, że z partią Kaczyńskich stanowimy jedność.
Osobiście jestem najdalszy od uznawania wszystkich za agentów czy aferzystów. W momencie upadku PRL było jakieś 100 tys. agentów. Wyobrażenie, że nie funkcjonowali oni w wielomilionowej "Solidarności", tak jak w poprzedzającej ją opozycji, jest co najmniej naiwne. Wskazanie ich i nazwanie w niczym nie podważy reputacji wielkiego ruchu, który doprowadził do upadku systemu. Nie rzuci cienia na tych wszystkich, którzy działali w dobrej wierze.
Opinia taka, prezentowana przez "Wyborczą" właśnie, jest nie tylko absurdalna, ale i przeciwskuteczna. Próby zatajania prawdy tworzą atmosferę pomówień i podejrzeń. Powtarzanie, że zdemaskowanie agentów zdezawuuje nas wszystkich, wyzwala takie właśnie reakcje opinii publicznej. Dokładnie ten sam mechanizm dotyczy "aferzystów". Starając się osłonić jednych czy drugich, po trosze stajemy się ich wspólnikami.
Nie wiem, jakich "naszych" masz na myśli. Akurat środowisko krakowskiego SKS upubliczniło działających w nim agentów. Zrobiliśmy to, pomimo że wielokrotnie byli oni bardzo "nasi", a więc nie było to dla nas przyjemne. Teraz mamy to za sobą i nie zauważyliśmy, aby podważyło to wartość naszego dawnego opozycyjnego zaangażowania.