Właściwie epoka ta skończyła się już dość dawno. W 1838 roku w „bitwie rzeki krwi” paruset voortrekkerów (burskich pionierów) spoza fortecy zaimprowizowanej z ustawionych w koło wozów pokonało kilkadziesiąt razy większą armię Zulusów, którzy na placu boju zostawili ok. trzy tysiące zabitych. Biali dysponowali wówczas jedynie skałkowymi karabinami.
W 60 lat później dla brytyjskich żołnierzy, którzy pod Omdurmanem stracili 48 zabitych, uśmiercając blisko 10 tys. Sudańczyków, problemem głównym było chłodzenie karabinów maszynowych. W armii brytyjskiej służyli jednak poborowi. Posługiwać się karabinem maszynowym i nauczyć wojskowej dyscypliny potrafił każdy. Wojny w Iraku zademonstrowały, że do obsługi nowej generacji broni inteligentnej potrzebni są zawodowcy, a dysproporcja między nowoczesną a tradycyjną armią jest dziś większa niż między uzbrojonymi w oszczepy wojownikami Mahdiego a wyposażoną w broń maszynową armią brytyjską.
Rezygnacja z armii poborowej to jednak znacznie więcej niż zmiana militarnej doktryny. Pobór powszechny był obok powszechnego szkolnictwa fundamentem budowy współczesnej świadomości narodowej. Mieszkańcy kraju w większości żyjący w swoich małych ojczyznach, w wojsku właśnie zaczynali rozumieć, że przynależą do zbiorowości znaczenie większej. Dziś świadomość wspólnoty narodowej jest powszechna, ale równocześnie słabną integrujące ją kulturowe więzi. Niektórzy uważają, że to postęp, który rozbraja demony nacjonalizmu. Problem w tym, że w miejsce słabnących więzi narodowych nie pojawiają się żadne inne lojalności.
Integrująca rola armii poborowej była jej efektem ubocznym. Trudno dziś utrzymywać ją tylko z tego powodu. Jej koniec jest jednak kolejnym symptomem zmierzchu pewnej epoki, konsekwencji czego nie jesteśmy w stanie przewidzieć.