Piotr Gociek: Jak premier, minister i „Rzeczpospolita” Michała Borowskiego gnębili

Wiadomo już, kto jest najbardziej prześladowaną osobą w Polsce — to Michał Borowski, do niedawna szef Narodowego Centrum Sportu. Nie zdążył jeszcze ochłonąć po wczorajszym odwołaniu ze stanowiska, a już dzielnie broni go na portalu wyborcza.pl Seweryn Blumsztajn („Absurdalne zarzuty »Rzeczpospolitej«”).

Publikacja: 07.08.2008 14:59

Ze słów Blumsztajna wynika, że Borowski jest ofiarą dziennikarskiego spisku: „Newsweek” szczuł niewinnego człowieka pomówieniami, a zarzuty „Rzeczpospolitej” „dotyczą przestępstwa, które nie zaistniało” — twierdzi Blumsztajn. Chodzi o to, że napisaliśmy, iż jeden ze świadków w aferze byłego ministra sportu, Tomasza Lipca, obciążył w swoich zeznaniach Borowskiego. Jak rozumiem, redaktor „Wyborczej” uważa, że zeznań świadków streszczać nie należy – przynajmniej póki mówią rzeczy, które się mu nie podobają.

Michał Borowski – jako żywo - nie figurował na liście etatowych pracowników „Rz”, więc my go zwolnić nie mogliśmy. Spisek anty-Borowski wydaje się jednak poważny, bo wyrzucając go z roboty w NCS maczali palce premier Donald Tusk i minister sportu Mirosław Drzewiecki. Zatem konspiracja była potężna, a krzywdzonego przez taki „układ” bronić trzeba bezwzględnie.

Zadziwiają mnie jednak metody obrony. Blumsztajn ogranicza się bowiem do wyliczenia (niepełnego, bo grzeszki Borowskiemu wyciągał jeszcze „Wprost”) zarzutów wobec byłego szefa NCS publikowanych w prasie i stwierdzenia, że nie wyglądają za poważnie. Konsekwentnie więc wzywa do ich badania przez CBA — instytucji, jak wiadomo, powołanej do prowadzenia spraw niepoważnych.

Argumentów merytorycznych w obronie Borowskiego u Blumsztajna już nie ma, poza szczerym przekonaniem, że to fajny gość, bo wiele razy dzwonił do „Gazety” i wciąż „dyskutujemy o sprawach, którymi się zajmował”.

Wygląda na to, że prócz dziennikarstwa śledczego, społecznego, reportażowego itp wykluwa się na naszych oczach nowy gatunek zawodu — dziennikarstwo wydawnicze. Polega ono na tym, że – zamiast sprawdzić, czy wydarzenia miały miejsce, czy zarzuty maja sens, czy ktoś faktycznie zeznał coś, albo nie zeznał – autor napisał, co mu się wydawało. Sewerynowi Blumsztajnowi wydawało się na przykład, że z zarzutów „pracy w szwedzkich spółkach” Borowski wytłumaczył się „chyba dość przekonująco”.

Reklama
Reklama

„Chyba” jednak czyni wielką różnicę.

Ze słów Blumsztajna wynika, że Borowski jest ofiarą dziennikarskiego spisku: „Newsweek” szczuł niewinnego człowieka pomówieniami, a zarzuty „Rzeczpospolitej” „dotyczą przestępstwa, które nie zaistniało” — twierdzi Blumsztajn. Chodzi o to, że napisaliśmy, iż jeden ze świadków w aferze byłego ministra sportu, Tomasza Lipca, obciążył w swoich zeznaniach Borowskiego. Jak rozumiem, redaktor „Wyborczej” uważa, że zeznań świadków streszczać nie należy – przynajmniej póki mówią rzeczy, które się mu nie podobają.

Reklama
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Co ma Kaczyński, czego nie ma Tusk? I czy ma to Sikorski?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kłamstwa Brauna o Auschwitz uderzają w polską rację stanu. Czy ten scenariusz pisano cyrylicą?
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Grzegorz Braun - test przyzwoitości dla Jarosława Kaczyńskiego
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Kto ma decydować o tym, kto może zostać wpuszczony do kraju?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Relacje z Trumpem pierwszym testem, ale i szansą dla Nawrockiego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama