Powtarzano to już setki razy, ale warto to zrobić raz jeszcze – Instytut Pamięci Narodowej wydaje setki bardzo różnorodnych książek, pracuje w nim wielu historyków o bardzo różnych poglądach. A szefem IPN jest historyk, którego jeśli z kimś politycznie kojarzono, to z Janem Rokitą, dawniej jednym z liderów PO.
Czołowi politycy Platformy nie dają jasnej odpowiedzi, co należy w Instytucie zmienić. Zachowują się, jakby mieli już winnego, a dopiero szukali na niego paragrafu. Deklarują, że nie zamierzają robić w ustawie rewolucji. Możliwe więc, że do ustawy zechcą dopisać tylko jeden artykuł, o następującym brzmieniu: "Publikacje IPN mogą przedstawiać Lecha Wałęsę wyłącznie w pozytywnym świetle".
Mówiąc poważniej: w tej sprawie rzeczywiście toczy się ważna polityczna gra. Ustawa w obecnym kształcie pozwoliła ujawnić dokumenty, które budzą poważne podejrzenia, iż na początku lat 70. młody Wałęsa podjął współpracę z SB. PO zdaje się mówić: skoro pozwalają na to przepisy – tym gorzej dla przepisów. Bo Lech Wałęsa to współtwórca III Rzeczypospolitej i wspierający bliską Platformie wizję Polski polityk. Może się przydać zarówno w codziennych przepychankach, jak i w kampanii parlamentarnej oraz prezydenckiej.
Zawsze pozostaje nadzieja, że słowa Grzegorza Schetyny to tylko czcze pogróżki, w dodatku nieskonsultowane z premierem. Przecież szef rządu niedawno zapowiadał, iż "będzie walczył, aby tacy ludzie jak Cenckiewicz mogli pisać książki".
Skoro w obronie wolności badań naukowych i Sławomira Cenckiewicza chce walczyć Donald Tusk – to wypada tylko dołączyć do premiera. Nawet jeśli jego przeciwnikiem jest wicepremier Schetyna.