Dlatego mają rację ci, którzy twierdzą, że trzeba tę sprawę jak najszybciej wyjaśnić. Trzeba niezwłocznie ustalić, czy za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego i premierostwa Leszka Millera w naszym kraju naprawdę istniało tajne więzienie CIA, czy też może był to np. ośrodek współpracy wywiadów dwóch państw uczestniczących w globalnej wojnie z terrorystami. Wyjaśniając to, nie powinniśmy jednak zapominać, że wokół tej sprawy krzyżuje się mnóstwo interesów bardzo często sprzecznych z interesami naszego państwa.
Na przykład amerykańscy politycy wspierający Baracka Obamę nie odmówią sobie przyjemności, aby i ten argument (z perspektywy Waszyngtonu nie największej przecież wagi) wykorzystać podczas trwającej kampanii wyborczej do uderzenia w republikańskiego kandydata do fotela prezydenta – Johna McCaina.
Z kolei ci europejscy politycy, którzy od miesięcy nie ustają w próbach udowodnienia, że amerykańskie tajne więzienie u nas działało, już starają się na tym samym ogniu zgrillować kilka pieczeni naraz – od proamerykańsko nastawionych polskich polityków aż po znienawidzonego przez znaczną część opinii publicznej krajów Europy obecnego prezydenta USA.
Na tym jednak nie koniec. Coraz więcej znaków na niebie i na ziemi wskazuje, że również w Polsce pojawiły się siły polityczne, które doszły do przekonania, iż i tę sprawę warto wykorzystać jako oręż w naszej totalnej wojnie politycznej, rzecz jasna przenosząc kierunek ataku z objętych przez salon immunitetem Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera na dwóch byłych ministrów z rządu znienawidzonego PiS: Zbigniewa Ziobrę i Zbigniewa Wassermanna, którzy w 2006 r. mieli się zapoznać z notatką Agencji Wywiadu na temat owych „tajnych więzień CIA”.
Cóż, można oczywiście i tak. Warto wszelako pamiętać, że zabawa tymi zapałkami w samym centrum Polski może się skończyć gigantycznym pożarem, w którym spłoną na przykład polscy żołnierze w Iraku lub w Afganistanie.