To oczywiście kapitalny pomysł, ale wyłącznie dla tych, którym uda się na emerytury pomostowe załapać. Natomiast to fatalny pomysł dla pozostałych, którzy – chcąc nie chcąc – będą musieli na ich pomostówki się składać.
Spór między związkowcami a rządzącymi politykami nabrał niedawno dużego rozmachu, bo politykom przypomniało się, że bez uchwalenia stosownych ustaw reforma emerytalna nie wejdzie w życie i wielu ludzi może zostać bez świadczeń z drugiego filara.
Rozumiem w tej walce niemal wszystko – gasnącą determinację rządzących i rosnącą determinację związkowców. Nie rozumiem wszak, skąd się bierze zadziwiający minimalizm związkowców. W tej chwili uprawnionych do przejścia na emeryturę pomostową jest około miliona Polaków. Po reformie miało ich być dużo mniej. Najpierw mówiło się i pisało o 100 tysiącach, teraz – już o ćwierci miliona. A apetyty wciąż rosną i rosną. Ale dlaczego rosną tak wolno?
W tej sytuacji, skoro związkowcy nie chcą wystąpić w imieniu milionów Polaków, nie mamy innego wyjścia, jak tylko gremialnie wkroczyć na pomost prowadzący do pomostówek. Jeśli ktoś nie chce wyjść na frajera, który nie dość, że sam został bez pomostówki, to jeszcze będzie musiał na pomostówki innych pracować, powinien niezwłocznie – i to czym prędzej – przystąpić do okupacji Ministerstwa Pracy. Pod hasłem: "Emerytura pomostowa dla każdego Polaka!".
Dzięki czemu wszyscy szybko spotkamy się na emeryturach. Kobiety po przekroczeniu 50. lub 55. roku życia, zaś mężczyźni po ukończeniu 55 lub 60 lat. Najmłodsi emeryci na świecie.