I faktycznie tak się dzieje – coraz częściej pojawiają się komunikaty o porozumieniach zakładających zamrożenie bądź wręcz zmniejszenie płac, zmianę systemu pracy itp. w zamian za ograniczenie redukcji pracowników bądź zachowanie status quo.
Tak jednak działają przede wszystkim związkowcy w przedsiębiorstwach prywatnych, którzy – prócz kodeksu pracy – najwyraźniej studiowali także podstawy ekonomii. Natomiast wiele związków z firm państwowych (choć i tu są wyjątki) wyraźnie kryzysu nie widzi bądź go nie uznaje. Co więcej, mogą mieć rację, bo czy możemy sobie wyobrazić tak dużą determinację rządu Donalda Tuska, że – idąc śladem Margaret Thatcher – zamknie on strajkujące kopalnie?
Bądźmy poważni. Zarządy spółek górniczych, bo tam roszczenia tradycyjnie są największe, tak naprawdę stoją na straconej pozycji, a wraz z nimi budżet państwa. Jeśli ewentualny strajk powiększy straty kopalń, i tak wcześniej czy później zostaną one wyrównane z państwowej kasy. Jeśli związki wywalczą podwyżki, w ostatecznym rachunku i tak zapłacimy za nie my.
Pytanie, czy ratunkiem przed taką sytuacją byłaby prywatyzacja, na którą zresztą teraz znów nie jest właściwy czas. Jedno jest pewne – prywatny właściciel ma znacznie mniej skrupułów, gdy zaczyna przegrywać w starciu z rachunkiem ekonomicznym. W przypadku niepopularnych decyzji można mu co najwyżej przypiąć łatkę brutalnego kapitalisty. Państwowy właściciel będzie – niestety – bał się jej jak ognia.
[b][link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/01/15/z-kopalni-nie-widac-kryzysu/]skomentuj na blog.rp.pl/romanski[/link][/b]