Polski przewodniczący chce pokazać, że europarlament nie jest skostniałą i odległą od życia strukturą, w której wyborów na ważne stanowiska dokonuje w tajemniczych okolicznościach. Reakcje na jego przemówienie na pewno ucieszą wielu Polaków.
Mowa Buzka obfitowała w polskie akcenty – z odwołaniem do rodzinnego Śląska i 20. rocznicy powołania rządu Mazowieckiego włącznie – ale nie była skierowana do Polaków. Może pozostawiać niedosyt, gdy chodzi o kwestię, w której Polska w Unii Europejskiej się specjalizuje – czyli sprawy wschodnie.
$>
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego pewnie nie może mówić inaczej. Pewnie musi podkreślać, że jest jedna wspólna Europa, że nie ma podziału na starą i nową. Choć raz po raz pojawiają się dowody, że różnice interesów krajów Unii istnieją. Jerzy Buzek, słusznie upominając się o niezależność energetyczną Europy, o dywersyfikację źródeł energii, unikał wymienienia z nazwy Rosji – kraju, od którego Europa jest uzależniona. Usiłując nie nazwać po imieniu problemów Unii, sprawił zawód także tym, którzy się do niej dobijają. Szef europarlamentu pochodzący z Polski powinien był wyraźnie powiedzieć, że w Unii jest – w przyszłości, oby nie bardzo odległej – miejsce dla Ukrainy i innych aspirujących do cywilizacji zachodniej państw poradzieckich. Szkoda, że wymienił tylko mało kontrowersyjnych kandydatów do UE – Islandię i Chorwację.
Jerzemu Buzkowi należy życzyć, by udało mu się połączyć ogień z wodą: jego koncyliacyjny charakter z również niezbędną na stanowisku szefa europarlamentu determinacją w głoszeniu niepopularnych tez.