[b][link=http://blog.rp.pl/jablonski/2009/11/02/czy-nasze-dzieci-zaplaca-za-nasz-kryzys/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Najlepiej, żeby płaciła następna ekipa rządowa, ale na takie rozwiązanie opozycja oraz prezydent ze swoim wetem mogą się nie zgodzić.Tak więc jedyne źródła środków niezbędnych do finansowania rosnących wydatków budżetowych są w dalszej przyszłości. Z krótkiej sondy wśród polityków opozycji wynika, że taki pomysł może otrzymać ich poparcie. Idea jest prosta. Teraz żyjemy i wydajemy, jakby nic się nie działo, a zapłacimy za to za kilka czy nawet kilkanaście lat. A jak się uda, to może zapłacą dopiero nasze dzieci.
W sprawach kryzysu taktyka rządu Tuska jest ciągle taka sama: stałe uspokajanie, że nic się nie dzieje. Resort finansów jest jednak świadom powagi sytuacji i myśli o zagrożeniach – świadczą o tym nieliczne przecieki do prasy oraz próby sondowania ewentualnej reakcji opozycji i rynków finansowych na różne rozwiązania.
Dziś przedstawiamy dwa takie projekty. Jeden to zawieszenie ustawy o finansach publicznych, tak by budżet – bez wprowadzania przed wyborami bolesnych reform – mógł jeszcze przez dwa lata bez ograniczeń pożyczać. Drugi pomysł dotyczy składek na otwarte fundusze emerytalne. Znaczna ich część, zamiast być odłożona na przyszłość, trafiałaby do ZUS – a więc finansowałaby dzisiaj wypłacane świadczenia. Byłby to więc podatek, który obciążyłby nie nasze obecne dochody, ale przyszłe, które mamy otrzymywać po przejściu na emeryturę.
Oba pomysły mają wspólną cechę – przenoszą koszty kryzysu w przyszłość. I oba są złe. Rezygnacja z kontrolowania długu publicznego zaowocuje wyższymi kosztami jego obsługi – zbyt wysokimi jak na możliwości naszej gospodarki. Wzrost długu państwa pogorszy wizerunek Polski. Pojawią się kłopoty z zagranicznymi inwestycjami.