Udało się nam. Demjaniuk został przywieziony do Izraela, a ja chodziłem na jego rozprawy. Patrzyłem mu z bliska w twarz i jako ocalały z Holokaustu – nie ukrywam tego – czułem strach. Obok mnie siedział jego syn. Było ciasno i przez cały czas czułem dotyk jego ramienia. Mógł mieć 19 lat. Było mi żal tego chłopaka, który musi żyć w cieniu zbrodni ojca, ale na pewno nie było i nie jest mi żal Demjaniuka.
Został skazany na karę śmierci, ale w 1993 roku Sąd Najwyższy Izraela go uniewinnił. Okazało się, że nie był słynnym sadystą z Treblinki "Iwanem Groźnym". Stanowczo sprzeciwiłem się tej decyzji. Już wtedy pojawiły się dowody, że służył w Sobiborze. Moje interwencje wywołały skandal. Byłem wówczas przewodniczącym Knesetu i – według moich adwersarzy – nie powinienem był krytykować decyzji niezawisłego sądu.
Toczący się obecnie proces Demjaniuka pokazuje jednak, że miałem rację. Ten człowiek dzięki tamtemu wyrokowi zyskał bowiem 15 lat wygodnego życia w USA. Trzeba go było wówczas stracić.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Jestem przeciwnikiem kary śmierci, ale ten przypadek jest wyjątkowy. Demjaniuk wprowadził do komór gazowych tysiące ludzi, a potem mełł na pył ich kości: mężczyzn, kobiet i dzieci.
Ten człowiek jest teraz sądzony w Monachium, symbolicznym miejscu, w którym Hitler napisał swój program "Mein Kampf". Program, który został zrealizowany w straszliwy sposób, m.in. przez Demjaniuka. Oczywiście Niemcy nie skażą go na śmierć, ale mam nadzieję, że Demjaniuk dostanie dożywocie.