Ustawa o zasadach polityki wewnętrznej i zagranicznej, przyjęta właśnie przez ukraiński parlament, wyraźnie stanowi: kraj zamierza pozostać poza wszelkimi blokami wojskowymi, a więc i nie chce wstępować do NATO. Tego można się było spodziewać, bo prezydent Wiktor Janukowycz nigdy nie przejawiał sympatii wobec sojuszu północnoatlantyckiego. Ale zapowiadał referendum w kwestii ewentualnego wejścia do NATO. Teraz wiadomo, że żadnego referendum nie będzie, bo decyzja już została podjęta i odwołanie się do woli społeczeństwa nie jest potrzebne.
Co prawda we wspomnianej ustawie mówi się o dążeniu Ukrainy do członkostwa w Unii Europejskiej, ale w odróżnieniu od NATO, które było gotowe zaoferować Kijowowi MAP - plan działań dla członkostwa - UE w ogóle nie mówi o możliwości przyjęcia Ukrainy. Można by rzec, że sprawa wejścia do Unii jest tylko ozdobnikiem, który ma przysłonić zasadniczą zmianę ukraińskiej polityki zagranicznej, która dokonuje zwrotu o 180 stopni: z proeuropejskiej staje się prorosyjska.
Jeszcze bardziej niepokojące są wydarzenia z ostatnich dni - wezwanie przez ukraińskie MSZ kilku ambasadorów państw UE, w tym polskiego, i wyjaśnienie im, jak powinna wyglądać działalność organizacji pozarządowych w tym kraju. Najważniejsze: fundacje, takie jak Adenauera czy Batorego, nie powinny wspierać ukraińskiej opozycji.
To już działanie w stylu białoruskim, oznaczające, że nowe władze w Kijowie porzucają nie tylko chęć integracji z Europą, ale także najważniejsze europejskie standardy. Jeśli Janukowycz zrezygnuje nie tylko z NATO, ale i z demokracji oraz przestrzegania praw człowieka, sam zbuduje nowy mur na Bugu.
I dlatego potrzebna jest szczególna aktywność Polski. Właśnie teraz musimy przekonywać władze i społeczeństwo Ukrainy, że nie powinni się odwracać od Europy. Inaczej zamiast strategicznego partnera na Wschodzie będziemy mieć strategiczny problem.