Pytanie brzmi, czy możliwa jest jego reanimacja i czy warto się w nią angażować.
W kwietniu tego roku założony w Niemczech Komitet Wspierania Trójkąta Weimarskiego, skupiający osobistości życia publicznego z trzech krajów, ogłosił, że zakończy swoją działalność 1 września 2010 r. Główny powód został bez ogródek wyłuszczony w oficjalnym oświadczeniu: "Całkowity brak zainteresowania pracami komitetu ze strony niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych".
W Polsce za niemrawość tego ciała niektórzy próbowali obwiniać Lecha Kaczyńskiego, który cztery lata temu odwołał przyjazd na spotkanie trzech przywódców – oficjalnie z powodu problemów zdrowotnych, nieoficjalnie z powodu słynnej afery "kartoflowej". Już wtedy jednak instytucja ta nie miała racji bytu. Dla Polski była jedynie mirażem owocnej współpracy równych sobie partnerów, dla Francji i Niemiec zaś maską, która miała przykryć narastające zobojętnienie wobec aspiracji wschodniej części Europy.
Berlin, Paryż i Warszawa są obecnie na zupełnie innym etapie historii niż 19 lat temu, gdy Trójkąt Weimarski został powołany do życia. Byliśmy wówczas ojczyzną "Solidarności", bohaterskim narodem, który przyczynił się do obalenia muru berlińskiego. Niemcy i Francuzi podziwiali nas i wyrażali wdzięczność. Trójkąt Weimarski miał być jednym z klocków służących do budowy nowej, zjednoczonej Europy.
Wkrótce jednak ciepłe uczucia zaczęły stygnąć, podziw ustąpił miejsca obawom, interesy trzech państw przestały już być tak zbieżne. Polska stała się partnerem nieco twardszym, walczącym bez pardonu o pieniądze z unijnej kasy, drażniącym Moskwę, na co Paryż i Berlin nieustannie się krzywiły. Trójkąt wciąż istniał, ale jego boki już się nie domykały.